Bohaterami tej poetyckiej impresji są On i Ona – miłośnik wieczornych skoków po dachach i zjazdów po poręczach oraz stała bywalczyni targowiska. Samotnicy, mający swoje własne trasy i zwyczaje. Tęsknią za bliskością i w panicznym strachu jej unikają, bojąc się tyleż ciszy, co jej przerwania. Wołają do siebie na zmianę „halo”, nie słysząc się, czy też udając, że się nie słyszą. Plan realny zaciera się z planem ich wewnętrznej rozmowy. Utrzymywanie dystansu przez strach przed konfrontacją stawia znak zapytania o rzeczywistość ich wzajemnego istnienia. Chodzą na targowisko po to, żeby się spotkać, i przemykają chyłkiem, by, broń Boże, nie doszło do spotkania. Jemu jest dobrze tylko, gdy zapomina, że jest. Pyta, czy jest ruda, choć wolałby tego nie wiedzieć. Pyta o kolor oczu – ona nie pamięta – dawno potłukła lustra. Unikają się i wciąż szukają.
„Weszłam dziś na dach i krzyczałam halo […] Byłem dziś na targowisku. I darłem się wniebogłosy.”
Rozpaczliwie tęsknią i tęsknić już pewnie będą po wieki. A przecież…
„Gdyby pan zawołał choć jedno halo, wszystko byłoby inaczej.” „Poetami bywają poeci. Bywają też i inni. Bo jak powiedzieć wszystko, nie mówiąc nic? Jak zobaczyć, by nie zostać zauważonym?”