Dramat Juana Mayorgi opowiada prawdziwą historię, która wydarzyła się w obozie w Theresienstadt (dziś czeski Terezin). Nie jest to jednak historia, jakich wiele, jej konstrukcja zaś prowadzi poza opisywane realia ukazując okrucieństwo udawania.
Gdy informacje o eksterminacji Żydów zaczęły się rozprzestrzeniać, naziści postanowili zaprosić specjalną komisję Czerwonego Krzyża. Zbudowano bank, atrapy sklepów, kawiarnię, przedszkola i szkoły. Powstały ogrody kwiatowe i łaźnie publiczne. Gdyby członkowie komitetu sprawdzili krany, odkryliby, że żaden z nich nie został podłączony do instalacji wodnej.
Inspektor stopniowo przekonuje się, że warunki mieszkaniowe, higieniczne i żywieniowe w obozie są zadowalające. Fotografuje ulice - wyasfaltowane, czyste. Budkę, w której gra orkiestra. Staruszków. Dziewczynkę bawiącą się w rzece lalką. Zakochaną dziewczynę robiącą sceny swojemu ukochanemu w parku. Z biegiem czasu jednak inspektor nie umie oprzeć się wrażeniu, że wszystko w miasteczku jest jak śliczna, nakręcana zabawka, którą ktoś nagle wprawił w ruch. Nie wie, że komendant, psychopatyczny wielbiciel teatru, napisał scenariusz, a wszyscy więźniowie odgrywają tylko powierzone im sceny i wygłaszają swoje kwestie. Czy inspektor usłyszy wołanie o ratunek? Czy zorientuje się, że Theresienstadt to miasteczko na niby? A jeśli tak, to co dalej?
Mayorga, matematyk i filozof, zadaje uniwersalne pytania o tajemnicę zła i o zniewolenie, zależność między katem i ofiarą. Oglądając Theresienstadt z perspektywy inspektora, komendanta i więźniów - "widza", "reżysera" i "aktorów", chciałoby się rzec: przedstawienia pt. "Theresienstadt" - nasuwa się refleksja nad rolą teatru, istotą odgrywania ról. Holokaust, machina zagłady wymyślona przez człowieka, a jednak w swym okrucieństwie wykraczająca poza ludzie pojmowanie, jest tutaj tłem, z którego stopniowo wyłaniają się takie tematy jak pamięć o umarłych, odpowiedzialność za żywych, za własne czyny i za drugiego człowieka.