W Młodym Stalinie Słobodzianek zabiera widza w podróż po kluczowych wydarzeniach z życia przyszłego dyktatora, odtwarzając przy tym w krzywym zwierciadle dekadencką, choć pełną politycznych napięć atmosferę 1907 roku. Nie jest to bynajmniej utwór biograficzny ani studium psychologiczne, a raczej rodzaj rytuału, który w groteskowym rytmie odczarowuje napęczniałą od historii, uczonych opracowań, rozliczeń i fantazji postać tyrana.
W 2013 roku, kiedy sztuka powstała, kpiarskie prztyczki w nos żarliwego idealisty o gangsterskim modus operandi mogły zostać odczytane jako ostrzeżenie lub wyraz niepokoju. Nietrudno przecież było w utworze doszukać się analogii do współczesności. Dziś, kiedy za wschodnią granicą idea Wielkiej Rosji znów zbiera krwawe żniwo, Słobodziankowy kankan paryskich dam na weselu Stalina zaczyna przypominać raczej danse macabre – choć o równości wobec śmierci mowy być tu nie może. Putina odczarowywać nie ma po co, a na lekcję historii jest już za późno, co tylko wzmacnia wymowę utworu. Z kolei sarkastyczny humor Słobodzianka choć bawi, zaczyna teraz też wzbudzać strach. Śmiech nie tyle pozwala tu więc na wytchnienie od okropności trwającej wciąż wojny, ile wydaje się złowieszczym echem rechotu powtarzającej się historii.
Śmiać jest się tu z czego: w wiedeńskiej kawiarni, gdzie Stalin spotka się z Trockim, Freud z Jungiem przy stoliku obok pojedynkują się na kompleksy (Edyp kontra Elektra), Hitler przekonuje Wittgensteina o tym, że na zbliżającym się egzaminie na uczelni artystycznej rozstrzygną się losy świata; z kolei w Londynie zjazd rewolucjonistów okazuje się finansować amerykański kapitalista (żywiący nadzieję, że po rewolucji cała Rosja będzie myć się produkowanym przez niego mydłem), a dyskusje Lenina z mienszewikami o politycznych strategiach raz po raz przerywają kłótnie o nierówne standardy zakwaterowania towarzyszy.
Napędzana paryskim kankanem, gruzińskim folklorem i polityczną satyrą historia ma jednak tragiczny finał. Kiedy idea przechodzi w działanie, a rewolucjoniści napadają na konwój transportujący znaczną ilość pieniędzy, piękno politycznej utopii przesłoni krwawa czerwień. Podczas rabunku giną postronne osoby, w tym dzieci, a banknoty okazują się bezużyteczne – wszystkie pochodzą z jednej, znaczonej serii. Wściekłemu Stalinowi pozostaje tylko „posprzątać” podejrzanych towarzyszy, którym bezceremonialnie strzela w głowę. Muzyka gra na rozkaz przyszłego dyktatora, który znów tańczy lezginkę… tyle, że na trupach.