Wkraczamy z sondą na terytorium wyjątkowo intymne, ale też niebezpieczne - do teatru umysłu Wacława Niżyńskiego, tancerza Baletów Rosyjskich, który zmaga się ze schizofrenią. "Umysł to wygasłe słońce, które się rozkłada", jak napisał sam Niżyński. Ów rozkład z każdą chwilą manifestuje się coraz silniej, wciągając czytelnika niczym wir. Ale nie tylko wewnętrzny świat "Boga-Niżyńskiego" angażuje odbiorcę. Spiritus movens sztuki Burzyńskiej jest dynamiczny układ sił w trójkącie Niżyński − jego żona Romola, bezradna wobec postępującej choroby męża − Siergiej Diagilew, wampiryczny impresario manipulujący rozdartym tancerzem.
Autorka wpisuje swoje postaci w strukturę skonfliktowanych sił. Niżyński wierzy w to, że przemawia przez niego Bóg, tęskni za podziwem publiczności, a jednocześnie czuje się bezbronny wobec oczekiwań Romoli i Diagilewa. Pisze teksty przesiąknięte mistycyzmem, a jednocześnie zmaga się z poczuciem wewnętrznego brudu związanego z erotyką (tancerz ma relacje erotyczne z żoną i paryskimi kokotami, jest też kochankiem Diagilewa, który nieustannie odwodzi go od współżycia z kobietami i zaszczepia w nim poczucie winy). Zasugerowany przez Burzyńską układ − role zdublowane, Diagilew, Niżyński oraz Romola w niektórych scenach przeradzają się w inne postaci − buduje dodatkowe piętro znaczeniowe. Kolejni bohaterowie przeglądają się w sobie niczym w demonicznym gabinecie krzywych zwierciadeł.
Burzyńska zamyka tekst sceną z Idioty Dostojewskiego, Niżyński wciela się w rolę Myszkina. Niżyński-jurodiwy, Niżyński-boski szaleniec ostatecznie jednak okazuje się przede wszystkim samotną, niezrozumianą, złamaną przez los jednostką ("Jestem miłością (…). Nie jestem krwiożerczym zwierzęciem. Jestem człowiekiem. Jestem człowiekiem [...]"). Kiedy Diagilew opuszcza Niżyńskiego, ten całkowicie traci kontakt z rzeczywistością.
To włoskie miasto może być kontrolowane tylko przez jedną z nich. Bruna Fabbri i Rita Conti, tytułowe czarne wdowy, są szefowymi mafii. Niestraszne im rozpuszczanie zwłok w kwasie czy karmienie niewygodnych ludzi kulami − zwłaszcza, że mogą liczyć na pomoc swoich (czy na pewno lojalnych?) cyngielek. W takich okolicznościach dorastają, niczym delikatne kwiaty, Maruzzella, córka Bruny, oraz Paolo, syn Rity, którzy marzą o wyrwaniu się z kręgu mafii i zwyczajnym mieszczańskim życiu, może domu z ogródkiem... Co, jak można się domyślić, jest planem (prawie) niemożliwym do realizacji w świecie, w którym bezwzględne matki chrzestne chrzczą ulice miasteczka krwią.
"LOLA Małżeństwo przypomina kąpiel w wannie. Gdy przywykniesz, woda staje się mniej gorąca. A potem robi się lodowata. Urnę z prochami Franco postawiłam u mojego fryzjera, między szamponami i odżywkami. Dzięki temu często się widujemy.
PIETRA Claudio zarobił kulkę w burdelu. Kule przeszyły jego i dziwkę, na której leżał. Kazałam go pochować razem z tą dziwką na dowód, że nie czuję do niego urazy. Ale obiecałam sobie, że już nigdy nie wyjdę za takiego palanta. Człowiek mądrzeje z wiekiem. Tylko że to jest wieko trumny".
Czarne wdowy to szalona komedia wypełniona czarnym humorem, będąca jednocześnie frenetyczną interpretacją Romea i Julii. W sztuce znajduje się aż siedemnaście piosenek napisanych do melodii włoskich szlagierów, oryginalnie wykonywanych między innymi przez Rosę Balistreri.
Bardzo zabawny i pikantny monodram o miłości i seksie, uatrakcyjniony największymi amerykańskimi szlagierami miłosnymi - Peggy Lee, Doris Day, Paula Anki, Patsy Kline i innych – z polskimi tekstami Anny Burzyńskiej. Seksterapeutka, Karolina Chętna, tego wieczoru prowadzi sesję terapeutyczną z... całą widownią. W błyskotliwy sposób opowiada o rozmaitych blaskach i cieniach życia seksualnego, o uczuciach i namiętnościach, o związkach i małżeństwie, proponując przy tym „instrukcję obsługi mężczyzny i kobiety”. Radzi, co zrobić, by seks był udany, a małżeństwo nie stało się przekleństwem. Swój monolog ubarwia śmiesznymi filmikami, związanymi z życiem erotycznym mężczyzn i kobiet, przeplatając go największymi miłosnymi przebojami. Seksterapeutka wydaje się wiedzieć o miłości i seksie wszystko, ale w miarę upływu czasu okazuje się, że „szewc bez butów chodzi”; ona sama nie ma szczęścia ani w jednym, ani w drugim. W końcu przyznaje się do jednego małego nieprofesjonalnego zagrania: występując w roli seksterapeutki, sama szuka jakiegoś „pana samotnego” - jak w znanej piosence Bobby’ego Wintona, którą śpiewa. Ostatecznie zrzuca sztywny kostiumik, pod którym ma bardzo seksowny strój, i szuka odpowiedniego mężczyzny na widowni, zapraszając jednego z widzów do wspólnej zabawy, następnie zaś udaje się z nim w kulisy… A paniom, które nie znalazły sobie jeszcze odpowiedniego partnera, proponuje wyjście awaryjne, którego jednak na razie nie zdradzimy.
Akcja tej czarnej komedii, jak zwykle u Anny Burzyńskiej obfitującej w wiele niespodziewanych zwrotów wydarzeń, toczy się w Zakładzie Pogrzebowym. Pracująca tu Ada jest makijażystką zwłok, ale realizuje też zlecenia specjalne... Tego dnia czekają na nią zwłoki mężczyzny, któremu "Bozia poskąpiła urody. Kiedy Ada pudruje mu nos, mężczyzna nagle ożywa. Kobieta mdleje. Po serii iście zawadiackich przekomarzań okazuje się, że mężczyzna nie pamięta, kim jest ani jak i dlaczego "umarł". Kiedy jednak znajduje w kieszeni marynarki kominiarkę, przypomina sobie, że jest płatnym zabójcą, co więcej - ma zlecenia na Adę, która ośmieszyła mafijnego bossa, przez pomyłkę charakteryzując go do trumny na Shreka zamiast na Ala Capone. Niestety rezolutna Ada już zdążyła skraść mu serce i mężczyźnie bardzo trudno oprzeć się jej wdziękom. Dopada go "depresja gangstera", czyli filozoficzne rozterki o tym, jak tu zjeść ciastko i mieć ciastko. Ada, korzystając z jego rozdarcia, przejmuje inicjatywę i teraz to ona chce zabić mężczyznę, bo - jak twierdzi - "lepiej kogoś sprzątnąć, niż być sprzątniętym". Sytuacja odwraca się i obecnie to on musi znaleźć sposób, by ocalić życie. O dalszych losach pary zakochanych z zakładu pogrzebowego trzeba się przekonać samemu.
Wiktoria i Mateusz to para warszawskich trzydziestokilkulatków całkowicie oddanych swojej pracy w renomowanych stołecznych firmach. Są ze sobą dwa lata, mieszkają w eleganckim apartamentowcu i świetnie zarabiają. Odbywa się to jednak kosztem ich wspólnego życia - wiele godzin spędzają w pracy i funkcjonują niemal jak roboty. Niespodziewanie oboje otrzymują nakaz czternastodniowej kwarantanny, spowodowanej podejrzeniem kontaktu z osobą zakażoną Covid-19. Początkowa euforia, wywołana nagle podarowanym urlopem w samym środku roku, szybko zmienia się jednak w monotonię codziennego przebywania ze sobą, do czego dotychczas nie byli przyzwyczajeni. Pierwsze dni kwarantanny wypełniają sobie bezsensownymi zajęciami i zakupami przez Internet. Z przerażeniem odkrywają też, że nie mają o czym ze sobą rozmawiać. Niewinna, dziecięca zabawa, którą z nudów aranżują, powoduje u Wiktorii napad histerii. Kiedy puszczają jej nerwy, ujawnia Mateuszowi, że pół roku wcześniej straciła pracę z powodu pandemii, a co gorsza, przez te pół roku udawała przed partnerem, że nadal pracuje, codziennie wychodząc do swojej firmy. To pierwszy moment, który powoduje postępującą katastrofę w relacjach tej pary. Szybko okazuje się, że Mateusz również nie pracuje, bo pandemia także i jego firmę doprowadziła na skraj bankructwa. On jednak też okłamywał Wiktorię, wciągając ją w grę pozorów. Po kilku dniach kwarantanny para wreszcie zaczyna ze sobą rozmawiać i odtąd - każdego dnia - na światło dzienne wychodzą kolejne kłamstwa, na których w istocie zbudowany był ich związek. Każde z nich zmyśliło nawet własną przeszłość, by zaimponować drugiemu. Iluzja sukcesu pęka jak bańka mydlana. Wiktoria i Mateusz zdają sobie w końcu sprawę z tego, że nie mają z czego żyć, ani jak opłacić czynsz za luksusowy apartament, a piętrząca się w mieszkaniu sterta tekturowych pudeł lekkomyślnie zakupionych na promocjach towarów, których wcale nie potrzebowali, uświadamia im grozę położenia, w jakim się znaleźli. Jeszcze boleśniejsza okazuje się świadomość, że tak naprawdę niczego o sobie nie wiedzieli. W końcu Wiktoria przyznaje się, że nawet nakaz kwarantanny został przez nią wymyślony, bo nie miała już siły dłużej udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Jedyne, co im pozostaje w tej sytuacji, to popełnić samobójstwo. Wyraźnie nie są jednak na to gotowi. Sztuka nie rozstrzyga tego, czy para ostatecznie popełni samobójstwo, czy nie. Ostatnia scena przynosi cień nadziei. Wiktoria i Mateusz podczas kwarantanny przenicowali swój związek do podszewki, a dzięki temu - paradoksalnie - poczuli się znacznie bardziej ze sobą związani. Być może to pozwoli im przetrwać.
Opowiadanie Czechowa Nieciekawa historia to miniaturowe arcydzieło, które nie było, jak dotąd, adaptowane na sceny teatralne, prawdopodobnie dlatego, że w przeważającej części jest ono monologiem wewnętrznym głównego bohatera – starzejącego się profesora medycyny Nikołaja Stiepanycza. Profesor pogrążony jest w melancholii, właściwej wielu postaciom Czechowa. Ma poczucie, że jego dość udane, ale niezbyt ciekawe życie przeminęło, a teraz nękają go bolączki starości i nuda powszednich zajęć. Boi się, że niedługo umrze i – jak sam mówi – „nie chciałby popsuć finału”. Jednocześnie nie ma siły na to, by ów „finał” miał głębszy sens. Inne postacie sztuki – żona Stiepanycza, Waria, jego córka Liza, jej groteskowy narzeczony Gnekker, nieszczęsny adorator Katii, Michaił Fiodorowicz – i wreszcie sama Katia, była aktorka i przyjaciółka Stiepanycza, zakochana w nim i również przez niego darzona „uczuciem znacznie silniejszym niż przyjaźń” – to wszystko figury żywcem wyjęte z dramatów Czechowa. Ludzie, dla których, jak sam mawiał, „życie jest problemem bez wyjścia”.
Nieciekawa historia jest swego rodzaju lustrem, w którym, jak w soczewce, odbijają się wszystkie czechowowskie problemy, którą przepełnia tragizm kondycji ludzkiej i w której gości wiele typów postaci znanych z jego najsłynniejszych sztuk. Dlatego autorka tej teatralnej opowieści według Czechowa zdecydowała się na dość oryginalne rozwiązanie, wkładając w usta milczących w opowiadaniu bohaterów krótkie kwestie pochodzące z niemal wszystkich najważniejszych dramatów rosyjskiego pisarza: Mewy, Iwanowa, Wujaszka Wani, Wiśniowego sadu, Trzech sióstr, Diabła leśnego, Niedźwiedzia i Płatonowa. Powstał w ten sposób swoisty kolaż z tych dramatów – ich fragmenty zostały włączone w ramę fabularną opowiadania, a znużone egzystencją, wypalone i zrozpaczone postacie – paradoksalnie dały mu życie. Zrodziła się nowa jakość, w pełni jednak oddająca klimat dzieła Czechowa.
Jest to opowieść kameralna, a jednocześnie przejmująca. Jej ramę kompozycyjną tworzy wyjazd Nikołaja Stiepanycza do Charkowa, gdzie profesor ma za zadanie sprawdzić stan majątkowy i koneksje rodzinne starającego się o rękę jego córki Lizy, ale znienawidzonego przez niego Gnekkera. Stiepanycz robi to bardzo niechętnie, jednak poświęca się dla dobra rodziny i jest to zapewne ostatni w jego życiu zryw, na jaki się zdobędzie. W Charkowie dowiaduje się nie tylko tego, że o Gnekkerze nikt tu nigdy nie słyszał, ale również, że Liza potajemnie zdążyła wziąć z nim ślub. Cała misja profesora nie ma więc najmniejszego sensu i po raz kolejny opatruje jego życie ironicznym i gorzkim nawiasem. W charkowskim hotelu niespodziewanie odwiedza Stiepanycza Katia, upatrując zapewne w tym spotkaniu ostatnią szansę na bliskość. Ale, jak to u Czechowa, spotka ją tylko rozczarowanie. W obskurnym pokoju hotelowym Stiepanycz i Katia widzą się po raz ostatni i rozstają na zawsze.
Czechow nie daje szans swoim bohaterom, skazując ich przy tym na nieustanne pytania o sens życia i nie oferując na nie żadnej odpowiedzi. Zmusza ich jedynie do przekraczającego ich siły codziennego wysiłku wstawania z łóżek i ponawiania monotonnych czynności dnia powszedniego. Tak też dzieje się w Niewesołej historii. Jakby jej autor po raz kolejny napominał: „człowiek bawi historiami skazany na zagładę świat, nie dając mu ani śladu zbawiennej prawdy”.