Na rauszu
Czasem bywa tak, że człowiek czuje się kompletnie wypalony i niedoceniony i nie ma odwagi, a być może siły, by coś z tym zrobić. Tłamszony przez kompleksy lub inne problemy, ma w głowie różne możliwe scenariusze, których nie realizuje. W ten sposób popada w rutynę pracy, związku, życia... Byłoby o wiele prościej, gdyby człowiek urodził się na rauszu – ot, z niewielkim poziomem alkoholu we krwi. Nikolaj, Tommy, Martin i Peter, nauczyciele w średnim wieku, testują założenie psychiatry Finna Skårderuda, który stwierdził, że jednostka, w celu uwolnienia swojego maksymalnego potencjału, powinna mieć stale pewien – co prawda stosunkowo niski – procent alkoholu we krwi.
Panowie przeprowadzają kontrowersyjny eksperyment i zaczynają pić – na początku „jak na lekarstwo”, potem coraz więcej i więcej. Okazuje się, że alkohol doskonale maskuje ich niską samoocenę, pozwala zapomnieć o kryzysach w życiu osobistym, o złych relacjach z żoną, dziećmi… Przyjaciele stopniowo wpadają w macki nałogu. Jednym udaje się w miarę szybko wycofać i odzyskać dawne życie, inni pozostaną uzależnieni. Wyrządzonych przez nich krzywd już się nie da naprawić. W adaptacji scenicznej występuje czterech mężczyzn: o szczegółach ich relacji, przede wszystkim rodzinnych, dowiadujemy się zakulisowo, z rozmów telefonicznych. Jako że panowie są nauczycielami, prowadzą lekcje – i tu ujawnia się interaktywny potencjał sztuki, bowiem w rolę uczniów wchodzą niejako sami widzowie. Tytuł „lekcja” jest być może mylący, rodzi bowiem skojarzenia z przemawianiem ex cathedra, tymczasem zajęcia prowadzone przez Nikolaja, Tommy’ego, Martina i Petera zbliżone są do stand-upowego występu. Lekcje zawarte w Na rauszu (nie brak zadziornego poczucia humoru) są de facto lekcjami życia, tym bardziej, że przeplatają się ze scenami prywatnych spotkań mężczyzn, w trakcie których wychodzi na jaw, jak bardzo spieprzyli swoje życie.
Thomas Vinterberg unika moralizatorstwa w pisaniu o alkoholu. Nie demonizuje, nie piętnuje, nie pokazuje rzeczy i sytuacji w krzywym zwierciadle. Swoim bohaterem nie czyni przedstawiciela tak zwanych nizin społecznych ani zblazowanego artysty z lokalnej bohemy, ale człowieka rekrutującego się z klasy średniej, wykonującego zawód zaufania publicznego. Alkohol w ujęciu autora nie jest trucizną, ale przede wszystkim podstępnym wspomagaczem, żerującym na lękach, obsesjach, smutku, traumach. Jeśli w głowie pojawia się nam myśl, dlaczego Duńczyk, mieszkaniec wyjątkowo wysoko rozwiniętego kraju, para się socjologicznymi diagnozami dotyczącymi alkoholizmu, to warto wziąć pod uwagę, że Dania, podobnie jak Polska, ma ogromny problem z nałogowym spożyciem trunków, a zjawisko picia do nieprzytomności, również wśród młodzieży (nie bez przyczyny postaci występujące w sztuce są pedagogami), jest społecznie aprobowane.