język polskijęzyk angielski

Hill, Susan

Hill, Susan

Susan Hill: Od dziecka uwielbiałam historie o duchach... zwłaszcza klasyczne, angielskie mroczne opowieści, pełne specyficznej atmosfery. Mrożą krew w żyłach podstępnie, jakby wcale nie były horrorami czy thrillerami. Nie znajdziemy tam także ani wampirów, ani wilkołaków.
W roku 1983 po latach wróciłam do historii o duchach autorstwa amerykańskiej powieściopisarki Edith Wharton. Pomyślałam sobie wtedy: ja też chcę spróbować! Wydawało mi się, że tradycyjne historie o duchach zaczęły podupadać już na początku XX wieku, dlatego nadszedł najwyższy czas wskrzesić ten gatunek. Zrobiłam listę rzeczy, bez których, jak mi się zdawało, historia o duchach nie mogła się obyć: a więc duch (nie wampir ani wilkołak, tylko zwykły duch), kapryśna pogoda, stary dom, koniecznie na odludziu, kilka tajemnic, mógł być także cmentarz albo chociaż kościół. I ludzie, którzy nie mówią całej prawdy o tym, co wiedzą, bo bardzo się boją... Zabrałam się więc do pracy. Najpierw było miejsce. Potem młody notariusz, następnie duch, a na końcu wyklarował się rozwój wydarzeń.
Cała praca zajęła mi naprawdę niewiele czasu - raptem 7 tygodni, dzięki Julie, studentce medycyny, która każdego przedpołudnia zajmowała się moją 5-letnią córeczką. Siostra Julie odbywała w tym czasie kurs dla sekretarek i potrzebowała praktyki w pisaniu na maszynie. Nie mogła rozszyfrować mojego odręcznego pisma, nagrałam więc Kobietę w czerni na dyktafon. Historia przeraziła Jane tak bardzo, że podczas przepisywania powieści na maszynie wolała nie być sama w domu (nawiasem mówiąc Jane, dziś Tranter, jest obecnie szefową Teatru Telewizji BBC).

W kilka lat po opublikowaniu powieści Stephen Mallatratt kupił egzemplarz na lotnisku, w drodze na wakacje do Grecji, następnie na plaży nie tylko przeczytał powieść jednym tchem, ale wpadł także na genialny pomysł adaptowania powieści na sztukę teatralną. Gdy napisał do mnie z prośbą o udzielenie zgody na adaptację sceniczną dla Stephen Joseph Theatre w Scarborough, pomyślałam sobie, że chyba oszalał. Owszem, widziałam Kobietę w czerni  jako film. Ale - sztuka teatralna?!
Tragicznie się pomyliłam. Wyszło doskonale. Stephen faktycznie zaadaptował powieść, dostosowując ją perfekcyjnie do potrzeb teatru. Przy okazji nie dokonał żadnych przeróbek w samej historii. Użył także w większości sformułowań i opisów napisanych przeze mnie. Widziałam to potem na scenie niezliczoną ilość razy, a jednak nieodmiennie i w sposób niezawodny sztuka mnie przeraża, a ja nieodmiennie wychodzę zachwycona. Żaden autor nie mógłby sobie wymarzyć lepszej adaptacji - rządzącej się swoimi prawami i jednocześnie nie krzywdzącej samej powieści. Tysiące ludzi widziało Kobietę w czerni na scenie,  a potem sięgnęło po książkę - i na odwrót. Naprawdę mam szczęście.

Stephen Mallatratt - autor adaptacji: Pamiętam dokładnie, jak w 1985 roku wpadła mi w rękę powieść Kobieta w czerni autorstwa Susan Hill. Pamiętam, że jeszcze zanim ją przeczytałem, przemknęła mi taka myśl - "ciekawe, czy można by z tego zrobić sztukę teatralną". Trudno wyobrazić sobie gorsze miejsce do czytania powieści, której akcja umiejscowiona jest w ponurej, edwardiańskiej Anglii, niż plaża na greckiej wyspie Naxos, gdzie spędzałem właśnie wakacje. Niemniej jednak, pomimo palącego słońca i wrzawy, jaką dookoła siebie robiła moja ośmioletnia córka, zostałem do cna wciągnięty w akcję i pochłaniałem ją autentycznie ciężko przerażony. I rzeczywiście - poprzez wyjątkową siłę narracji i nasycenie postaci, zobaczyłem w tym tekście sztukę teatralną.
Kilka lat później byłem głównym scenarzystą w Stephen Joseph Theatre w Scarborough. Napomknąłem reżyserowi, Robinowi Herfordowi, o powieści, która tak bardzo mnie zafascynowała podczas plażowania w Grecji. Przeczytał i doszedł do identycznego wniosku - to materiał na sztukę teatralną. Poprosiłem więc Susan o pozwolenie na adaptację. Dzięki Bogu zgodziła się natychmiast - możliwe, że pomogło dzieciństwo, które spędziła w Scarborough, i fakt, że dawno temu widziała kilka przedstawień naszego teatru.

Powieść ma wiele postaci, ale Stephen Joseph Theatre ma niewielu aktorów. Owo ograniczenie, z początku uciążliwe, sprawiło, że musiałem znaleźć i wyodrębnić strukturę, jakby kręgosłup będący siłą nośną całego spektaklu. Kiedy udało mi się odkryć ten kręgosłup - pisanie adaptacji stało się przyjemnością, a próby - pozytywnym i twórczym procesem z udziałem Robina i aktorów (Jon Strickland, Dominic Letts oraz Lesley Meade).
Od tamtej pory minęło czternaście lat, a scenariusz prawie się nie zmienił. Sztuka doczekała się ogromnej liczby premier na całym świecie - niektóre zachwycały, inne były tylko zabawne; za każdym razem jednak, gdy Robin Herford wznawia Kobietę w czerni - w nowej obsadzie - na West Endzie, gdzie poprzeczka jest ustawiona wysoko, a sztuka wciąż tak samo przeraża widzów, jestem bardzo szczęśliwy.

Kobieta w czerni

Autor
Tłumacz
Sławińska, Bożena
Obsada kobiet
Obsada mężczyzn

Adaptacja sceniczna: Stephen Mallatratt

 

Węgorzowe Mokradła to strzeliste, ponure i odosobnione domostwo, otoczone ciągnącymi się po horyzont bagnami i trzęsawiskami, położone gdzieś na smętnym i zapomnianym wschodnim wybrzeżu Anglii i dostępne jedynie groblą Dziewięciu Żywotów i to tylko w czasie odpływu. Mieszkała tu pani Alice Drablow, aż umarła w samotności. Młody Arthur Kipps, początkujący notariusz, otrzymuje od szefa polecenie udania się z Londynu na pogrzeb pani Drablow i załatwienia papierkowej roboty związanej ze spadkiem. Zadanie Kipps ma wykonać samodzielnie, jedzie więc w pojedynkę, początkowo zupełnie nieświadomy mrocznych tajemnic kryjących się za zaryglowanymi na głucho oknami domostwa. Kipps czuje jedynie potworny, na razie niczym nie uzasadniony niepokój.

Podczas pogrzebu pani Drablow Kipps zauważa młodą kobietę z twarzą ukrytą za woalką, całą w czerni, siedzącą w ostatniej ławce w kościele, a potem wmieszaną w tłum żałobników na cmentarzu położonym nieopodal Węgorzowych Mokradeł. Kto to jest? Co tam robi? Kipps zasięga informacji, ale okoliczni mieszkańcy nie potrafią, bądź nie chcą, udzielić mu odpowiedzi. Odmawiają rozmowy na temat kobiety w czerni, zdają się wręcz wcale nie zauważać jej istnienia. Arthur Kipps zmuszony jest więc czekać, aż ujrzy ją ponownie, a ona krok po kroku odkryje przed nim swoją tożsamość - i swój upiorny zamysł.

Kobieta w czerni podąża w ślad za typowymi klasycznymi historiami o duchach, kontynuując tradycje takich twórców jak Charles Dickens, M.R James, Henry James czy Edith Wharton. To nie horror ani krwawa opowieść, chociaż kolejne sytuacje budują narastającą atmosferę przerażenia i nasączają czytelnika uczuciem strachu. Atmosfera ta budowana jest przez bujną wyobraźnię przestrzenną, przez niedopowiedzenia, zauważone ukradkiem szczegóły, nieznaczne sugestie; przez wszystkie niejasne, ledwie zasłyszane i prawie-że-widziane zjawiska. Najlepiej, żeby ta mrożąca krew w żyłach powieść, stanowczo odradzana osobom o słabym sercu, czytana była nocą, kiedy nikogo nie ma w domu.

Adaptacja sceniczna Stephena Mallatratta pozostała w zgodzie z powieścią, autor adaptacji korzystał z wielu opisów i dialogów z powieści - co absolutnie nie przeszkodziło w stworzeniu fascynującej i trzymającej w napięciu sztuki teatralnej.  

Recenzje:

Wstyd przyznać, ale mimo że sztuka ta nie schodzi z repertuaru na West Endzie od ponad 13 lat - nigdy wcześniej nie widziałem Kobiety w czerni. Gdy pospieszę donieść, że przedstawienie, z artyzmem adaptowane przez Stephena Mallatrata na podstawie powieści Susan Hill, to jedno z najgenialniejszych, mrożących krew w żyłach dzieł teatralnych wszechczasów, wielu czytelników zaripostuje zapewne: "przecież wiemy, ty ociężały przygłupie".
Ostatnio spektakl możemy oglądać w nowej obsadzie i, jeżeli jeszcze jej nie widzieliście, żałujcie. Szczególnie polecam to przedstawienie rodzinom z dziećmi, które wyrosły już z pieluch i "Króla Lwa", oraz wstydliwym młodym parom na pierwszej randce. 
Pamiętacie tę okropną, ciągnącą się w nieskończoność udrękę, kiedy próbowaliście zdobyć się na odwagę i objąć towarzyszkę ramieniem? Wierzcie mi, podczas elektryzująco przeprowadzonych zwrotów akcji Kobiety w czerni będziecie padać sobie wzajemnie w ramiona bezwiednie i bezustannie. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu gwałtownych podskoków i wstrzymywanych okrzyków przerażenia, co tu.
Najbardziej podoba mi się, że posiadając wszystkie obowiązkowe składniki historii o duchach, włącznie z opuszczonym domostwem, nawiedzonym cmentarzem i okolicznymi mieszkańcami, którzy pary z ust nie puszczą na temat wszystkich tych okropieństw, których byli świadkami, sztuka ta pieczołowicie wykorzystuje wszystkie możliwości, jakie może zaoferować ludzkiej wyobraźni teatr.
Akcja rozgrywa się dokładnie w tym samym teatrze, w którym siedzimy, w niebywale zakurzonym, zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, osnutym delikatną mgiełką, tudzież pajęczyną, zaprojektowaną przez scenografa, Michaela Holta. Londyński notariusz w średnim wieku, Arthur Kipps, zasięga porady u młodego aktora, pragnie bowiem jak najlepiej opowiedzieć rodzinie i znajomym historię wydarzeń, które przydarzyły się Kippsowi trzydzieści lat wcześniej. Aktor nie ma specjalnie czasu wysłuchiwać przesadnie rozbudowanych monologów Kippsa, więc wspólnie zaczynają odgrywać historię, w której Kipps stopniowo odkrywa w sobie dar aktorski, którego się wcześniej po sobie nie spodziewał.
Oto także klasyczny przykład obowiązującej w teatrze zasady: "mniej znaczy więcej". Zmiana płaszcza to zmiana postaci, stary wiklinowy kosz raz staje się ławką, raz wagonem, a raz koniem z karetą.
Aktor gra młodego Kippsa, podczas gdy Kipps gra tych wszystkich, których napotkał w swojej brzemiennej w skutki podróży na dalekie, północnowschodnie wybrzeże Anglii, gdzie miał brać udział w pogrzebie jednej z klientek firmy, a następnie uporządkować jej papiery. 
Pani Drablow żyła samotnie od ponad 60 lat w gotyckim domostwie na wyspie, na którą można było dostać się jedynie groblą podczas odpływu. Stało się tu coś strasznego, i, kiedy Kipps przybywa do domostwa pani Drablow - i jemu zaczynają przydarzać się straszne rzeczy. Mniejsza o to, że spotyka na swojej drodze kobietę w czerni o bladej, zawoalowanej twarzy, na której maluje się wyraźnie desperacja i wrogość. Ale byłoby przestępstwem zdradzać ciąg dalszy. Dość powiedzieć, że opowieść wydrąży w nas uczucie pierwotnego lęku, a potem nastąpi piorunujący zwrot akcji.

Robert Demeger jest znakomity jako Kipps, ze swoimi zapadniętymi oczami i pełnym smutku odrętwieniem na twarzy wygląda jak ktoś, kto na co dzień żywi się horrorami, a mimo to nadal, z niegasnącym entuzjazmem, konfrontuje się z własnymi demonami. Timothy Watson także świetny w roli początkowo wyniosłego aktora, który nagle znalazł się w kłębowisku zła; a to wszystko za sprawą napięcia, budowanego - dodajmy - z okrutną finezją. To wyśmienicie staromodna rozrywka w najlepszym tego słowa znaczeniu. 

The Daily Telegraph, 3 września 2002

 

Jak na prawdziwe widmo przystało, najlepszym długodystansowcem jest niewątpliwie Kobieta w czerni. Ten sprawnie zrealizowany dreszczowiec narodził się w 1987 roku w Scarborough (scenariusz na podstawie powieści Susan Hill) i jest nieustannie wystawiany w teatrach od ponad 11 lat.
Łatwo się zorientować, czemu adaptacja Stephena Mallatratta przetrwała tyle lat. To szarpiące nerwy przedstawienie przyprawia o gęsią skórkę. Akcja umiejscowiona jest w opuszczonym domu otoczonym mglistymi bagnami, a galerię postaci z powieści odtwarza jedynie dwóch aktorów.
Historia owija się wokół widza jak bagienne opary, stopniowo odkrywając przygody młodego notariusza, który odwiedza opuszczony dom zmarłej klientki. Cechy charakterystyczne gatunku są zachowane: zaciśnięte usta miejscowych, zjawy, zamknięty pokój w końcu korytarza i pusty fotel, który sam się buja. Prawdziwy zwrot akcji nadchodzi pod koniec, kiedy okazuje się, że zło - kobieta w czerni jest jego zwiastunem - jest zdolne rozprzestrzeniać się jak niebezpieczny wirus.
Chcąc obejrzeć spektakl po raz drugi, trafiłem na poranek, gdzie rozbawiona młodzież szkolna za wszelką cenę usiłowała rozwścieczyć nauczyciela śmiejąc się w najstraszniejszych momentach. Zamykali się kolejno, w miarę rozwoju akcji na scenie. Nie ma więc nic dziwnego w długoletnim powodzeniu tego przedstawienia. To prawdziwe teatralne rzemiosło w mistrzowskim wykonaniu.

Robert Gore-Langton Daily Express, 19 stycznia 2001