Umarł dziadek Karol – słynny archeolog, zasłużony naukowiec. Na stypę do jego domu zjeżdżają się najbliżsi krewni: córka-dewotka i wnuczka-karierowiczka (posłanka), a także wnuk-komiwojażer (wciskający fałszywy towar) oraz prawnukowie: grzeszny ksiądz i cwany komputerowiec. Rozprawiając nad uroczystością pogrzebową Karola, członkowie rodziny ujawniają swoje charaktery i prawdziwe zamiary. W rzeczywistości nikt nie dba o dobrą pamięć dziadka, ale o własny interes – jak najkorzystniej wypaść w oczach pozostałych i uszczknąć ze spadku coś dla siebie. Jednakowo niesympatyczne, fałszywe i dwulicowe typy z biegiem akcji już nawet nie udają lepszych, niż są w rzeczywistości. Obnażanie postaci „rozkręca się" i niemal w karykaturalny sposób pokazuje stereotypy wykonywanych przez członków rodziny profesji. Paradoksalnie, groteskowo ordynarny i cwany Zdzichu okazuje się być jedyną pozytywną, prostolinijną postacią dramatu, ciepło myślącą o zmarłym.
W tej ironicznej farsie Jerzy Handzlik szydzi przede wszystkim z „flagowych" polskich przywar i hipokryzji bohaterów, którzy w imię konformizmu sięgną po wszelkie środki. Rodacy porozumiewają się powierzchownie, wulgaryzmami albo frazesami zaczerpniętymi z czasopism i telewizji. Farsa ma zawrotne tempo i często slapstickowe poczucie humoru. Akcja galopuje, a stychomytia bohaterów w pewnym momencie zaczyna przypominać... rymowane libretto! Przewrotny, absurdalny finał – w stylu Mrożka – wywraca kłótliwy światek bohaterów do góry nogami. Ta ostra farsa – gatunek tak rzadki w polskim teatrze – jest jedynym w swoim rodzaju wyzwaniem dla aktorów.