Jesteśmy na farmie, wyraźnie nawiązującej do Orwellowskiego Folwarku. Ale to dopiero punkt wyjścia. Od momentu opisywanego szczegółowo, organ po organie, rozbioru wielce sympatycznej, choć ślepej na rzeczywistość świnki Max, równolegle przenosimy się na plan drugi, ludzki, w którym odbywa się konsumpcja produktów zwierzęcych. I okazuje się, że ten świat bardziej przypomina farmę niż sama farma. Co więcej, te dwa plany się przenikają w postaci Prezesa farmy, który za sprawą przeszczepionej po chorobie alkoholowej świńskiej wątroby przejmuje cechy swojego dawcy.
"Muszę ci powiedzieć, że uwielbiam ten moment... Wszyscy już oporządzeni, nakarmieni,
wyczyszczeni, szykują się powoli do snu... ktoś tam jeszcze stęknie, parsknie, mlaśnie, ale
cisza wygrywa, cisza przykrywa wszystko jak miękka kołderka... a ja nasłuchuję,
nasłuchuję, oddechy się wyrównują... cisza... spokój... wtedy mogę uśmiechnąć się do
nocy, a i noc nieraz się do mnie uśmiechnie...".
Ten rozmarzony monolog wygłasza Max, która nazajutrz rano ma iść na rozbiór. Max cieszy się, że będzie mogła przysłużyć się farmie, bo, jak tłumaczy Kozie, „to nasza farma”, „Bo to nasz obowiązek”, „Bo radością jest dawanie farmie”. Pozostałe zwierzęta powoli kupują tę ideologię. Buntującej się owcy („dlaczego jesteście tacy ślepi? Za garść owsa dajecie się zniewolić") wytykają, że jest czarna. I wspólnie odśpiewują hymn na cześć farmy. Max w swoim oddaniu dla właścicieli posuwa się jeszcze dalej – kiedy rankiem okazuje się, że ludzie zniknęli, postanawia sama, z pomocą reszty zwierząt, przeprowadzić swój rozbiór.
Smutny to obraz naszej ludzkiej rzeczywistości. Ale autor pozostawia nadzieję w osobie Dziadka. Czy Dziadek pójdzie pokornie na rzeź jak Max? Czy znajdzie w sobie siłę na ten jakże arcyludzki odruch buntu? A może cała nadzieja w preferującej jogurt Wnuczce?