Jest rok 1942. W eleganckim hotelu Palm Beach Royale ma odbyć się uroczysty koncert, z którego dochód przeznaczony jest na finansowanie działań wojennych. Wszystko zdaje się być dopięte na ostatni guzik, a hotelowy personel pod czujnym okiem managera, pana Bernarda Dunlapa, uwija się jak w ukropie. Nic nie zakłóciłoby podniosłej atmosfery oraz dobrego samopoczucia pana Dunlapa, gdyby nie fakt, że dwie, mające być najważniejszym punktem programu, nienawidzące się wzajemnie od lat gwiazdy sceny, zamieszkują w tym samym apartamencie. W dodatku żołnierze urządzają manewry wojenne w hotelowym lobby, a marynarze skaczą z czwartego piętra do basenu i usiłują utopić dziennikarkę miejscowej gazety plotkarskiej. Gdzieś znika dyrygent orkiestry, a hotelowy boy wyrzuca z balkonu ukochanego pieska jednej z gwiazd. Nie łagodzi tego wcale spotkanie po latach dwojga zakochanych ludzi, których rozłączyła wojna. Nad chaosem trudno zapanować, a koncert ma się rozpocząć lada chwila.
Hotelowe manewry to klasyczna farsa z precyzyjnie wymyślonymi scenami i zaskakującym zakończeniem. Jak zwykle w sztukach McKeevera, i tutaj są znakomicie napisane, dowcipne dialogi i pełne ciepła postacie. Ta bombardująca zabawnymi zdarzeniami sztuka to zapewniony sukces u publiczności i jednocześnie dobry, rozrywkowy teatr w stylu Neila Simona.