Jednoręki ze Spokane to pierwsza sztuka Martina McDonagh'a, której akcja toczy się w Ameryce, w małym, odciętym od świata hotelu przy jednej z amerykańskich autostrad. Opowieść przypomina tajemniczym i dziwacznym klimatem serial Twin Peaks lub filmy braci Coen, pełne przemocy i głupoty tak strasznej, że staje się ona farsą, burleską.
Grupa zdegenerowanych wiejskich wyrostków każe małemu Carmichaelowi położyć rękę na torach i pociąg odcina mu ją. Od tego czasu Carmichael obsesyjnie szuka zaginionej ręki, na jego drodze przypadkiem pojawia się para Marilyn i czarnoskóry Toby, młodzi handlarze marihuany, którzy próbują wyłudzić od niego pieniądze. Zamierzają sprzedać mu rękę skradzioną z Muzeum Naturalnego i wpadają w tarapaty, bo Carmichael odkrywa oszustwo. W hotelowym pokoju, usłanym rękami, które przypadkiem wypadły z walizki Carmichaela, jesteśmy świadkami błyskotliwych dialogów, obnażających ukryte za fasadą amerykańskiego snu stereotypy i rasizm. Odkrywamy, że Carmichael nie odciął pępowiny, wciąż konsultuje się przez telefon ze starą matką, uosobieniem amerykańskiej ignorantki i rasistki.
Każda postać jest tu psychicznie poraniona, szalona, również mający obsesję na punkcie zwierząt zamkniętych w ogrodach zoologicznych recepcjonista, który przez całe życie marzył, by kiedyś grupa podobnych dziwaków lub niebezpiecznych przestępców zanocowała w jego hotelu.