Stosując formułę dramatu dokumentalnego, Kelly analizuje przypadek Donny McAuliffe, matki skazanej za zamordowanie dwójki swoich dzieci. Jako niewidoczny (czasem też niesłyszalny) bohater dramatu, autor przeprowadza rozmowy z osobami, które mogłyby cokolwiek wiedzieć na temat zdarzenia, w tym z samą Donną, jej byłym mężem i jej matką. Wypowiada się także dziennikarz opisujący historię w tabloidach oraz psycholog forsujący teorię odkrytej przez siebie choroby. Autor wciela się niejako w rolę Big Brothera, prowokując opowieści bohaterów i starając się dociec prawdy. Poszczególne części dramatu poprzedza rodzaj prologów. Z pierwszego dowiadujemy się, że nazwiska bohaterów ani ich wypowiedzi nie zostały zmienione. W następnym prologu użyto tych samych zdań, jednak zmiana kolejności słów zmieniła diametralnie ich sens. Dalsze przestawianie wyrazów i liter czyni kolejne prologi coraz trudniej zrozumiałymi, aż stają się bełkotem – choć przecież wszystkie wciąż bazują na tych samych wyjściowych zdaniach – co ilustruje dobitnie funkcjonowanie i przetwarzanie przekazu.
"Nic tutaj nie jest prawdą, ludzie mówią to i owo, czemu to bierzesz za prawdę? […] Zależy, jak to przedstawisz" – stwierdza Doktor Millard.
Czy Donna zabiła? Jeśli tak, to czy akt zabójstwa był skutkiem choroby Leemana-Keatleya? Czy ta choroba istnieje, czy jest wymysłem żądnego rozgłosu psychologa? Czy w ogóle możliwe jest ustalenie obiektywnej prawdy i czy coś takiego jak obiektywna prawda istnieje? Autor konfrontując ze sobą zarówno różne wersje wydarzeń, jak i odmienne doświadczenia, perspektywy, emocje uwikłanych w tę historię osób, pokazuje nie tyle, że istnieje wiele wersji tej samej prawdy, ale że w gruncie rzeczy każda wersja jest na swój sposób równorzędną, odrębną prawdą. W tym sporze od tego, kto miał rację, kto zawinił, a kto jest pokrzywdzony, ważniejsze okazuje się wzajemne zrozumienie. Każde inne rozwiązanie, jak dobitnie uwidacznia to Kelly, prowadzi tylko do jeszcze większego cierpienia. Oczywiście nie chodzi tu o ignorowanie zakłamania, hipokryzji (których nie brakuje wśród bohaterów sztuki) czy wreszcie zbrodni dzieciobójstwa. Lecz jeśli sama domniemana morderczyni na końcu stwierdza, że gorsze od utraty dzieci i wywołanej tym winy okazały się oceniające, pełne pogardy spojrzenia na ulicach, to z pewnością coś jest nie tak ze sposobem, w jaki społeczeństwo radzi sobie z tragedią. Wszak w medialnej nagonce i przechwytywaniu historii Donny w służbie własnych interesów przez kolejne osoby, prawda - niezależnie od tego czyja - zostaje wyparta przez uprzedzenia i nienawiść.