Pomysł napisania tego dramatu zrodził się, gdy jako student reżyserii chodziłem na zajęcia z filozofii do ks. Józefa Tischnera. Ponieważ Tischner był wtedy bardzo chory, by nie powiedzieć umierający, zajęcia odbywały się w jego domu pod Wawelem. Tam specjalnie dla nas – czwórki studentów reżyserii – tłumaczył niedostępne po polsku teksty filozoficzne. Nie opuszczał go dobry humor, choć z umieszczoną w gardle rurką, z której na całe mieszkanie unosił się mdły, słodki zapach, mógł już tylko szeptać. Tischner z niesamowitą pogodą ducha opowiadał o filozofach – w tym o Kancie, pokazując nam, jak bardzo mylący jest stereotyp, że jego biografia nie jest interesująca, bo przez całe życie nie ruszył się nawet z rodzinnego Królewca.
Moja pierwsza praca dramaturgiczna wzbudziła entuzjazm Krystiana Lupy, który – jako mój ówczesny profesor – zachęcił mnie do pisania sztuk, przy okazji opatrując mój tekst przenikliwym komentarzem.
Dramat ten stanowi swego rodzaju polemikę ze sztuką Thomasa Bernharda Immanuel Kant (której prapremierę zrealizował nieco wcześniej właśnie Lupa). Kiedy patrzę na swój tekst dzisiaj, ciekawe i ponadczasowe wydaje mi się w nim to, że Kant był ówczesnym celebrytą. Jego życie i postać zostają wystawione na sprzedaż. Istnieje tu dramatyczna rozpiętość między zgłębiającym świat filozofem, którego prawie nikt nie rozumie, nie słucha i nie traktuje poważnie, a jego otoczeniem, dla którego jest jedynie kimś na kształt chodzącego obiektu muzealnego. Tragedia wielkiego umysłu, którego nikt nie rozumie, utkana jest z prozaicznej codzienności."