Ur. w 1962 r. w Weimarze, gdzie spędziła dzieciństwo i pracowała jako lalkarka. Po opuszczeniu NRD imała się różnych prac, również fizycznych, i doświadczenia te nierzadko przekazuje w swoich sztukach. Studiowała w Scuola Dimitri w szwajcarskim Tessinie. W 1984r. rozpoczęła karierę pisarską w Hamburgu, pisała dla tygodników Die Zeit i Stern. W 1997 opublikowała pierwszą książkę pt. Ludzie szukają szczęścia i umierają ze śmiechu (Ein paar Leute suchen das Glück und lachen sich tot), która ukazała się w 2003 roku w polskim przekładzie w wydawnictwie Oficyna 21. Kolejne jej powieści to: Sex II, Amerika, Gold i Das Unerfreuliche zuerst. Wiosną 2003 w teatrze Schauspielhaus w Bochum odbyła się prapremiera jej sztuki Patrz, słońce zachodzi (Schau da geht die Sonne unter), której polska prapremiera miała miejsce w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie 21 lutego 2009.
Za sztuki Życie Mariana (Helges Leben) i Pies kobieta mężczyzna (Hund Frau Mann), której polska prapremiera odbyła się w 2004 w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, nominowana była do najbardziej prestiżowej nagrody dla niemieckich dramatopisarzy - Mülheimer Dramatikerpreis. W roku 2000 otrzymała Marburger Literaturpreis, a w 2008 Wolfgang-Koeppen-Literaturpreis. Grunt to praca (Hauptsache Arbeit!) i Misje piękna (Missionen der Schönheit) miały prapremierę w roku 2010 w Staatstheater Stuttgart, Nocą (Nur nachts) w lutym 2010 w wiedeńskim Burgtheater. Dziś Berg mieszka w Szwajcarii. Wraz z kilkoma osobami prowadzi internetową szkołę pisania.
Sibylle Berg nie tyle kreuje dystopijną wizję Europy za kilkanaście lat, co po prostu dokonuje prognozy. I właśnie to jest przerażające. Eskalujące napięcia, radykalizmy, nacjonalizm, vox populi ujawniający się w Internecie, nagonka na wszystko i wszystkich, którzy nie pasują do pejzażu uładzonego państwa – cudzoziemców, mniejszości seksualne, ekologów, wegan…
„Tutaj nikt nie osiągnął niczego ładnego, wszystkim z pysków kapie ślina, do tego wrzeszczą łamiącymi się głosami. I biada, jeśli odkryją dla siebie politykę, chcą wtedy swoje przeciętniackie pomysły na życie uczynić obowiązującym prawem, chcą zniszczyć to, co myśli albo czuje inaczej niż oni, z tymi ich białymi cielskami rasy panów, z tymi ich nieistniejącymi ustami i oczami, i włosami, a wieczorem nachlać się i zapalić, i nawciągać koksu, i jeszcze kurwy – hurra, ale fajne jest życie, jak się ma taką władzę”.
Tendencje faszystowskie objawiają się coraz silniej. Wszystko zdaje się dziać ot tak, bez przetaczającej się przez kontynent rewolucji. I właśnie „ot tak” żyje się ludziom z pokolenia millenialsów, nawet tym pozornie zaangażowanym w aktualną sytuację polityczną. Owa „nieznośna lekkość bytu” staje się ich ostatecznym przekleństwem.
Znamienne, że tylko lot w kosmos jawi się jako jedyna droga poprawy sytuacji. Postaci snują plany zbudowania idealnej, opartej na polityce równościowej kolonii na Marsie. Nie wszystkim udaje się opuścić tonący wrak planety Ziemia. Startująca rakieta zostawia bohaterów z „występującą z brzegów niemożnością”, na zgliszczach świata, bez woli i siły do zmiany status quo. Innym się poszczęściło – udają się na kosmiczną emigrację. Nie ma tu jednak wygranych i przegranych. Wszystkich łączy dojmujące poczucie samotności i porażki.
Berg świetnie wyczuwa i rozbraja głęboko ukryte miny – rozprawia się zarówno z fanatyzmem, jak i biernością, wychwytuje rozmaite światopoglądowe tarcia i tworzy z nich radykalny tekst o świecie, który my jeszcze mamy szansę ocalić.
Macierzyństwo to największe wyzwanie, z którym borykają się bohaterki Berg. Dzieci konfrontują je ze świadomością nieubłaganie upływającego czasu, powoli świtającym lękiem, że rojenia o błyskotliwej karierze raczej już się nie ziszczą, a brak energii i mentalnych zasobów nie pozwala już na to, by zbuntować się życiu, które wpadło w nieznośnie przeciętne koleiny. A jednak zapada nieomal heroiczna decyzja o gruntownej zmianie: ma nią być przeprowadzka na wieś, która w wyobrażeniach urasta do rangi upragnionego azylu, staje się synonimem niezależności i możliwości samostanowienia z dala od miasta, pomocy społecznej, zasiłków. Entuzjazm ich dzieci wobec tego pomysłu jest jednak odwrotnie proporcjonalny, a stosunek obu pokoleń do zmiany miejsca zamieszkania definiuje dwie całkowicie odmienne postawy życiowe.
Międzypokoleniowy konflikt w sztuce Sibylle Berg cały czas rozgrywa się również na drugiej płaszczyźnie, w odniesieniu do problemów i zjawisk współczesności takich jak równouprawnienie, zmiany klimatu, terroryzm, wszechwładza Google, wojny domowe, przeludnienie. To właśnie na tym tle rysuje się portret nowego pokolenia kobiet, symbolicznie reprezentowanego przez córkę bohaterki Mirnę, które rozwinęło całkowicie odmienne sposoby obchodzenia się z traumami, ideałami i lękami własnych matek.
Z recenzji Huberta Spiegela dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung“:
„Małe sprawozdanie ze stanu rzeczy: nie wygląda to dobrze. Szwajcaria? Już jej nie ma – opustoszałe terytorium wojny domowej bez dostępu do Internetu. Mężczyźni? W znacznym stopniu wymarli, dogorywają rzężąc. Kobiety? Ogłupiałe przez macierzyństwo albo załamane z powodu późnodziecięcych fantazji o wszechmocy. Społeczeństwo? Drgające tłumy zombie, do tego stopnia spazmatycznie wstrząsane swoimi licznymi lękami, że można by pomyśleć, że jeszcze żyje. Sibylle Berg? Dziarsko pisze dalej”.
Z recenzji Anne Peter dla portalu nachtkritik.de:
„Z właściwą sobie uszczypliwością Sibylle Berg bierze na celownik wielkomiejski, a co za tym idzie, pozwalający się uogólnić tylko w ograniczonym stopniu, model rodzicielstwa. Odsuwa on od siebie dorosłość ze względu na niedopełniony projekt samorealizacji, wmawiając sobie przy tym, że z dzieckiem życie może biec dalej dokładnie tak samo jak bez niego. W sprzeczności z tym stoi dziecięca tęsknota za zasadami i orientacją, za wzorami i bezpieczeństwem: „chcę porządnych rodziców. Mieszczańskich rodziców, którzy robią rzeczy starych ludzi. Na przykład na Facebooku”. Dzieci jako prawdziwi konserwatyści? Tę możliwość regresu oczywiście można uznać za przerażającą.”