język polskijęzyk angielski

Nasi najdrożsi

Tłumacz
Grodek, Julita
Gatunek sztuki
Dramat

Osoby:
- Dulcie Barker, około siedemdziesiątki
- Terry Barker – jej syn, lat 40
- Caroline – dobija czterdziestki; żona Bartona
- Barton – siostrzeniec Dulcie; weterynarz; tuż po czterdziestce
- Matt – lat ok. 19, syn Caroline i Bartona
- Margaret – tuż po czterdziestce; dyrektorka szkoły podstawowej
- Tufty – tuż po czterdziestce; przyjaciółka Margaret;
- Elaine – grubo po trzydziestce; nauczycielka w szkole podstawowej;
- Alaric Barker – po czterdziestce; syn Dulcie; reżyser i producent filmowy (oraz pies, którego obecność na scenie jest symulowana przez zachowania aktorów)

- akt 1: sierpniowa sobota, akt 2: nazajutrz; akt 3: po tygodniu; w piątek; akt 4:  2,5 roku później – w sobotę przed Bożym Narodzeniem  

Jest to współczesny obraz Devonshire , portret małego miasteczka –siedliska plotek - i skupiającej się na próbach kościelnego chóru wspólnoty: Dulcie Baker, jej syna -upośledzonego umysłowo 40 letniego Terrego, siostrzeńca Dulcie –  Bartona i jego żony - Caroline, Margaret, która jest dyrektorką szkoły, jej przyjaciółki – Tufty, która jest pracownikiem socjalnym, oraz Elaine, która uczy w szkole podstawowej. Na scenie pojawiają się też: syn Bartona i Caroline – Matt, niedopieczony muzyk rockowy, oraz syn Dulcie – Alaric. Jest on postacią tajemniczą, a dla swych małomiasteczkowych przyjaciół – wręcz uosobieniem sukcesu; pracuje bowiem w dalekim Londynie i jest (łał!) producentem filmowym. On sam postrzega jednak swoją pracę jako życie w ciągłym stresie; narzeka na  presję terminów i torturę oczekiwania na nowe propozycje; mówi o pustce i powierzchowności kontaktów towarzyskich ludzi z tzw. „branży”.
Tradycyjnie już, autor łamie jedność czasu i miejsca. Scenę pierwszą od ostatniej dzieli okres dwóch lat, przy czym każda ze scen dzieje się w innym miejscu. I tym razem nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji. Wszystko zaczyna się w salonie Dulcie – od ubierania po kąpieli nagiego i bezradnego jak dziecko Terrego. Widz spodziewa się cichej martyrologii znękanej życiem matki idioty, gdy do salonu wpadają Barton i Caroline, Margaret i Tufty (oraz pies), aby wesoło skomentować ... no  właśnie – co? Słowo: „wszystko” brzmi kretyńsko (i bardzo w stylu Terrego), ale tego właśnie dotyczą te konwersacje,(bo  sztuka, mimo wartkiej akcji, składa się właściwie z serii rozmów). W salonie, na plaży, w ogrodzie – podczas oglądania slajdów z podróży do Indii (romantyczny pomysł Tufty) i wreszcie w finałowej scenie na cmentarzu za kościołem – wszędzie tam toczy się ta rozmowa o życiu, o miłości, o zdradzie, o wyborze życiowej drogi i partnera, o reinkarnacji, o braku możliwości ucieczki od bolesnych doświadczeń, które – w takiej czy innej postaci – wciąż powracają, dopóki nie uporamy się z naszym gniewem, zazdrością, przywiązaniem. Alaric, swoim powrotem w rodzinne strony, burzy stabilizację zgranego kółka przyjaciół. W czasie rozmów strzela co i rusz „kwestią ontologiczną”, wprawiając towarzystwo w niemałe osłupienie. Podchwytują oni jednak jego kontemplacyjne skłonności i – gdy zaczynają kwestionować swój styl życia oraz dokonane wybory – zaczyna się robić ciekawie. Dochodzi nawet do swoistej wymiany mentalnej: oni wyzwalają się coraz bardziej z utartych schematów, a on – wdraża się coraz lepiej w ducha małomiasteczkowej wspólnoty. Mimo wszystko, Alaric sieje jednak ferment. Zarzuca matce, że ta nie chce wypuścić spod skrzydeł Terrego i poszukać mu jakiejś pracy, aby biedak poznał smak życia o własnych siłach. Swojej przyjaciółce z lat szkolnych mówi prosto z mostu, że cieszy się jej szczęściem (Margaret mieszka z Tufty która tak naprawdę jest jej partnerką, czyli żoną). Alaric wprawia Margaret w drżenie, pytając: „Czy jest tu jakaś zgrana wspólnota gejów i lesbijek, z którymi utrzymujesz kontakt?” Innym przyjaciołom, którzy ronią łzy nad jego rozwodem odpowiada spokojnie: „Tak jest lepiej.”; pytany o córkę („Na pewno cierpi z powodu straty ojca!”) rzuca: „Przecież mnie nie traci. Widujemy się i mamy z sobą kontakt.” W końcu, w czasie pikniku nad rzeką rozprawia o doświadczeniu medytacyjnym i „nieoddzielaniu doświadczenia od doświadczającego”. Ziarno pada jednak na podatny grunt i Elaine, przykładna małomiasteczkowa kura, wdaje się, najspokojniej w świecie, w filozoficzną dyskusję. Wszystko się jednak zmienia, gdy pod koniec aktu trzeciego pijany Alaric powoduje wypadek, w którym ginie syn Bartona i Caroline. W akcie ostatnim widzimy
Alarica po 2 letnim pobycie w więzieniu. Odosobnienie bardzo go zmieniło: nareszcie zaczyna dostrzegać swoje życiowe obowiązki. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, nasi bohaterowie spotykają się na próbie chóru. Konfrontacja Alarica z rodzicami Matta pokazana jest oszczędnie i bez zbędnego patosu. Gdy śpiewają wspólnie jakąś zimową kołysankę, nad sceną unosi się zapowiedź lepszych dni, nadzieja na przebaczenie.
Sztuka miała się początkowo nazywać „Względny spokój”, ponieważ główny zamysł Osmenta sprowadzał się do pokazania inteligenckiego, jakbyśmy to w Polsce nazwali, kręgu przyjaciół którzy, pozbawieni zasadniczych trosk materialnych, w otoczeniu względnego komfortu,  pragną dowiedzieć się czegoś więcej o tym, kim są, jako istoty ludzkie („Mam wrażenie, że nic nas nie porusza i nie dotyka”); kwestionują kulturę kupowania i bezmyślną konsumpcję. Widoczny jest wysiłek psychiczny, jaki autor włożył w tekst. Najwyraźniej ciężar został jednak w końcu położony nie na to, co złe, ale na tak zwane antidota, czyli odtrutki na niedostatki ludzkiej egzystencji, czyli na tolerancję, miłość, otwarty umysł i współczucie. To właśnie jesteśmy winni „naszym najdroższym”.
Jeśli chodzi o ładunek duchowo- intelektualny jest to chyba najpiękniejsza z omawianych tu sztuk, pozbawiona przy tym pretensjonalności, zadęcia i morałów. Dotyka kwestii ontologicznych (a to zawsze jest trochę niebezpieczne!); nie dlatego jednak jest hermetyczna. Jej niedostępność dla polskiego widza może brać się stąd, że tekst bardzo dobrze oddaje przemiany, jakie zaszły w umysłach ludzi Zachodu (nie tylko intelektualistów, ale także tzw. przeciętnych zjadaczy chleba)  na przestrzeni ostatnich 20 - 30 lat. Angielskie społeczeństwo jest kosmopolityczne. W małym miasteczku – jak w soczewce – skupiają się wszystkie przemiany. Wydaje się, że postaci w „The dearly beloved” wykroczyły poza judeochrześcijański sposób widzenia świata. Wykroczenie to nie oznacza jednak negowania tradycji i związanych nią wartości, (paradoksalnie, ostatnia scena odbywa się w nastroju świąt Bożego Narodzenia). Wręcz przeciwnie, tyle tylko, że – u naszych bohaterów – wartości owe zostały przemielone przez sito dorobku współczesnej nauki i kontaktu z religiami Wschodu (buddyzm). Mamy tu więc dyskusje na bardzo wysokim poziomie, dotyczące doświadczenia bytu jako takiego, umiejętności radzenia sobie z emocjami, uzdrawiania lęków.
Kiedy pisałam ten tekst, przypomniały mi się sztuki Sary Kane, które cieszą się ostatnio taką popularnością. I tam, i tu poruszana jest kwestia „samego mięsa”, czyli doświadczenia bytu. Różnica jest jednak ogromna. Osment – to uniwersytety.

Formularz zamówienia sztuki

Zamawiana sztuka: Nasi najdrożsi