język polskijęzyk angielski

Osment, Philip

Osment, Philip

Dorastał na farmie w Północnym Devonie, studiował nowoczesne języki w Collagu Keble w Oxfordzie. Próbował sił w alternatywnych teatrach jako aktor i menedżer. Do 1989 roku był jednym z dyrektorów artystycznych w Gay Sweatshop, gdzie wyreżyserował Poppies, Compromised Immunity, oraz swoją własną sztukę This Island’s Mine. Jego trzy osadzone w Devon sztuki: The Dearly Beloved, What I Did in the Holidays i Flesh and Blood, otrzymały nominacje do Writer’s Guild awards; The Dearly Beloved zdobyła w 1993 nagrodę za „najlepszą sztukę o tematyce regionalnej”. Swoje sztuki kierował często do młodej widowni.

Teksty w tłumaczeniu Julity Grodek.

Sztuka autora: Z krwi i kościCo robiłem na wakacjachNasi najdrożsi

Nasi najdrożsi

Tłumacz
Grodek, Julita
Gatunek sztuki
Dramat

Osoby:
- Dulcie Barker, około siedemdziesiątki
- Terry Barker – jej syn, lat 40
- Caroline – dobija czterdziestki; żona Bartona
- Barton – siostrzeniec Dulcie; weterynarz; tuż po czterdziestce
- Matt – lat ok. 19, syn Caroline i Bartona
- Margaret – tuż po czterdziestce; dyrektorka szkoły podstawowej
- Tufty – tuż po czterdziestce; przyjaciółka Margaret;
- Elaine – grubo po trzydziestce; nauczycielka w szkole podstawowej;
- Alaric Barker – po czterdziestce; syn Dulcie; reżyser i producent filmowy (oraz pies, którego obecność na scenie jest symulowana przez zachowania aktorów)

- akt 1: sierpniowa sobota, akt 2: nazajutrz; akt 3: po tygodniu; w piątek; akt 4:  2,5 roku później – w sobotę przed Bożym Narodzeniem  

Jest to współczesny obraz Devonshire , portret małego miasteczka –siedliska plotek - i skupiającej się na próbach kościelnego chóru wspólnoty: Dulcie Baker, jej syna -upośledzonego umysłowo 40 letniego Terrego, siostrzeńca Dulcie –  Bartona i jego żony - Caroline, Margaret, która jest dyrektorką szkoły, jej przyjaciółki – Tufty, która jest pracownikiem socjalnym, oraz Elaine, która uczy w szkole podstawowej. Na scenie pojawiają się też: syn Bartona i Caroline – Matt, niedopieczony muzyk rockowy, oraz syn Dulcie – Alaric. Jest on postacią tajemniczą, a dla swych małomiasteczkowych przyjaciół – wręcz uosobieniem sukcesu; pracuje bowiem w dalekim Londynie i jest (łał!) producentem filmowym. On sam postrzega jednak swoją pracę jako życie w ciągłym stresie; narzeka na  presję terminów i torturę oczekiwania na nowe propozycje; mówi o pustce i powierzchowności kontaktów towarzyskich ludzi z tzw. „branży”.
Tradycyjnie już, autor łamie jedność czasu i miejsca. Scenę pierwszą od ostatniej dzieli okres dwóch lat, przy czym każda ze scen dzieje się w innym miejscu. I tym razem nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji. Wszystko zaczyna się w salonie Dulcie – od ubierania po kąpieli nagiego i bezradnego jak dziecko Terrego. Widz spodziewa się cichej martyrologii znękanej życiem matki idioty, gdy do salonu wpadają Barton i Caroline, Margaret i Tufty (oraz pies), aby wesoło skomentować ... no  właśnie – co? Słowo: „wszystko” brzmi kretyńsko (i bardzo w stylu Terrego), ale tego właśnie dotyczą te konwersacje,(bo  sztuka, mimo wartkiej akcji, składa się właściwie z serii rozmów). W salonie, na plaży, w ogrodzie – podczas oglądania slajdów z podróży do Indii (romantyczny pomysł Tufty) i wreszcie w finałowej scenie na cmentarzu za kościołem – wszędzie tam toczy się ta rozmowa o życiu, o miłości, o zdradzie, o wyborze życiowej drogi i partnera, o reinkarnacji, o braku możliwości ucieczki od bolesnych doświadczeń, które – w takiej czy innej postaci – wciąż powracają, dopóki nie uporamy się z naszym gniewem, zazdrością, przywiązaniem. Alaric, swoim powrotem w rodzinne strony, burzy stabilizację zgranego kółka przyjaciół. W czasie rozmów strzela co i rusz „kwestią ontologiczną”, wprawiając towarzystwo w niemałe osłupienie. Podchwytują oni jednak jego kontemplacyjne skłonności i – gdy zaczynają kwestionować swój styl życia oraz dokonane wybory – zaczyna się robić ciekawie. Dochodzi nawet do swoistej wymiany mentalnej: oni wyzwalają się coraz bardziej z utartych schematów, a on – wdraża się coraz lepiej w ducha małomiasteczkowej wspólnoty. Mimo wszystko, Alaric sieje jednak ferment. Zarzuca matce, że ta nie chce wypuścić spod skrzydeł Terrego i poszukać mu jakiejś pracy, aby biedak poznał smak życia o własnych siłach. Swojej przyjaciółce z lat szkolnych mówi prosto z mostu, że cieszy się jej szczęściem (Margaret mieszka z Tufty która tak naprawdę jest jej partnerką, czyli żoną). Alaric wprawia Margaret w drżenie, pytając: „Czy jest tu jakaś zgrana wspólnota gejów i lesbijek, z którymi utrzymujesz kontakt?” Innym przyjaciołom, którzy ronią łzy nad jego rozwodem odpowiada spokojnie: „Tak jest lepiej.”; pytany o córkę („Na pewno cierpi z powodu straty ojca!”) rzuca: „Przecież mnie nie traci. Widujemy się i mamy z sobą kontakt.” W końcu, w czasie pikniku nad rzeką rozprawia o doświadczeniu medytacyjnym i „nieoddzielaniu doświadczenia od doświadczającego”. Ziarno pada jednak na podatny grunt i Elaine, przykładna małomiasteczkowa kura, wdaje się, najspokojniej w świecie, w filozoficzną dyskusję. Wszystko się jednak zmienia, gdy pod koniec aktu trzeciego pijany Alaric powoduje wypadek, w którym ginie syn Bartona i Caroline. W akcie ostatnim widzimy
Alarica po 2 letnim pobycie w więzieniu. Odosobnienie bardzo go zmieniło: nareszcie zaczyna dostrzegać swoje życiowe obowiązki. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, nasi bohaterowie spotykają się na próbie chóru. Konfrontacja Alarica z rodzicami Matta pokazana jest oszczędnie i bez zbędnego patosu. Gdy śpiewają wspólnie jakąś zimową kołysankę, nad sceną unosi się zapowiedź lepszych dni, nadzieja na przebaczenie.
Sztuka miała się początkowo nazywać „Względny spokój”, ponieważ główny zamysł Osmenta sprowadzał się do pokazania inteligenckiego, jakbyśmy to w Polsce nazwali, kręgu przyjaciół którzy, pozbawieni zasadniczych trosk materialnych, w otoczeniu względnego komfortu,  pragną dowiedzieć się czegoś więcej o tym, kim są, jako istoty ludzkie („Mam wrażenie, że nic nas nie porusza i nie dotyka”); kwestionują kulturę kupowania i bezmyślną konsumpcję. Widoczny jest wysiłek psychiczny, jaki autor włożył w tekst. Najwyraźniej ciężar został jednak w końcu położony nie na to, co złe, ale na tak zwane antidota, czyli odtrutki na niedostatki ludzkiej egzystencji, czyli na tolerancję, miłość, otwarty umysł i współczucie. To właśnie jesteśmy winni „naszym najdroższym”.
Jeśli chodzi o ładunek duchowo- intelektualny jest to chyba najpiękniejsza z omawianych tu sztuk, pozbawiona przy tym pretensjonalności, zadęcia i morałów. Dotyka kwestii ontologicznych (a to zawsze jest trochę niebezpieczne!); nie dlatego jednak jest hermetyczna. Jej niedostępność dla polskiego widza może brać się stąd, że tekst bardzo dobrze oddaje przemiany, jakie zaszły w umysłach ludzi Zachodu (nie tylko intelektualistów, ale także tzw. przeciętnych zjadaczy chleba)  na przestrzeni ostatnich 20 - 30 lat. Angielskie społeczeństwo jest kosmopolityczne. W małym miasteczku – jak w soczewce – skupiają się wszystkie przemiany. Wydaje się, że postaci w „The dearly beloved” wykroczyły poza judeochrześcijański sposób widzenia świata. Wykroczenie to nie oznacza jednak negowania tradycji i związanych nią wartości, (paradoksalnie, ostatnia scena odbywa się w nastroju świąt Bożego Narodzenia). Wręcz przeciwnie, tyle tylko, że – u naszych bohaterów – wartości owe zostały przemielone przez sito dorobku współczesnej nauki i kontaktu z religiami Wschodu (buddyzm). Mamy tu więc dyskusje na bardzo wysokim poziomie, dotyczące doświadczenia bytu jako takiego, umiejętności radzenia sobie z emocjami, uzdrawiania lęków.
Kiedy pisałam ten tekst, przypomniały mi się sztuki Sary Kane, które cieszą się ostatnio taką popularnością. I tam, i tu poruszana jest kwestia „samego mięsa”, czyli doświadczenia bytu. Różnica jest jednak ogromna. Osment – to uniwersytety.

Jak spędziłem wakacje

Tłumacz
Grodek, Julita
Gatunek sztuki
Dramat
Obsada kobiet
Obsada mężczyzn
Czas akcji
magiczne lato 1963 - od lipca do września; miejsce akcji: farma w Devon

Osoby: Morley – lat 11 
Eileen – siostra Morleya, lat 25 
Frank – przyrodni brat Morleya, lat 19 
Robert – brat Morleya, lat 21 
George – ich ojciec, lat 60 
Catherine –  goszcząca na farmie autostopowiczka z Glasgow, lat 20 
Andy – goszczący na farmie autostopowicz z Glasgow, lat 17 
Peggy – żona Georga, grubo po czterdziestce  

Zapomniana przez Boga i ludzi farma pojawia się także w „What I did in the holidays” (tytuł pozwala się domyślać odautorskiej wycieczki w krainę dzieciństwa). Autor posługuje się znanym już z Z krwi i kości („Flesh&Blood”) motywem zacofania i ogólnego niedostatku pieniędzy oraz uczuć (brak matki, brak elektryczności, cieknący dach, zaharowany ojciec, mozolne próby doprowadzenia bieżącej wody – „Cóż, dom jest w stanie hm... podstawowym”), oraz zazdrosnej siostry, której trudno pogodzić się z obecnością w życiu brata innej kobiety. 
Stary ojciec (George) robi (pozornie) wszystko z myślą o synach, którym chce przekazać swoje ukochane dziedzictwo. Jak to jednak w życiu rolników bywa, trzyma ziemię mocno w garści, odmawiając pierworodnemu (Robert) choćby najmnjeszego prawa do niezależności. („Ja poszedłem na swoje dopiero, gdy miałem czterdziestkę”). Niedołęstwo w prowadzeniu nabiałowo – warzywnych interesów, oraz (od kilkudziesięciu lat) „podstawowy stan” domu („It’s basic!”) karzą rozczarowanej żonie Georga (Peggy) szukać pracy w odległym mieście. („Poznałam dobrego człowieka, który się mną opiekuje.”).Średni brat (Frank) chciałby być Elvisem Presleyem. Podśpiewując, dłubie przy motorach i samochodach, i marzy o dalekim świecie. Pierwsza scena (lipiec’63), obrazek w stylu „w czasie deszczu dzieci się nudzą”, jest łagodnym wprowadzeniem w historię rodziny, opowiadaną ustami 11letniego Morleya, który tęskni za matką, marzy o tym, żeby dostać pierwsze  w życiu długie spodnie, i dla którego magiczna latarnia zapalona o zmierzchu w domowej kuchni jest wciąż ósmym cudem świata. Sytuacja ożywia się wraz z przybyciem na farmę dwójki autostopowiczów rodem z Glasgow. Tym samy szorstka mowa Devon zostaje wzbogacona o szkocki dialekt nowoprzybyłych. Ale nie jest to ich jedyny wkład w historię rodziny. Każdy z jej członków dokonuje niemal rytualnego przeniesienia na osoby gości swoich pragnień i oczekiwań. Innymi słowy – każdy widzi w tych zabłąkanych podróżnych tego, kogo chce widzieć: siostrę, brata, kochankę, kochanka, syna, ojca i matkę. Osment odsłania tu swe psychologiczne zacięcie; żongluje emocjami bohaterów, chcąc pokazać kruchość ról, jakie narzuca nam rodzina, wszechobecność nieuchronnej zmiany - czające się za każdym zakrętem memento. Jesteśmy nietrwali.            
Rodzeństwo, Morley, Eileen, Frank i Robert, jest oczarowane  Catherine i Andym, dwójką niebieskich ptaków, którzy mają wdzięk, są mili w rozmowie i wnoszą w nudne życie na farmie powiew przygody. George widzi w Andym silnego, młodego robotnika, który pomoże mu w gospodarstwie i stanie się jego prawą ręką. Robert i Catherine nawiązują romans. Każdy z bohaterów ma związku z tym inne emocje. W Eileen budzi się gderliwy duch samiczej rywalizacji, w Morleyu – mieszanina zazdrości i zachwytu, Franka i Andiego zaistniała sytuacja prowokuje do popisów męskiej tężyzny. Punktem kulminacyjnym napięć staje się rodzinny obiad, okraszony obecnością marnotrawnej żony – Peggy, której, mimo, iż wciąż liczy na swego „opiekuna” mięknie serce na widok męża i dzieci. Między nią a Gerogem rozgrywa się zresztą subtelna i urokliwa gra, jaką prowadzą zwykle stare małżeństwa. Nie jest to jednak najważniejsze, gdyż wkrótce okazuje się, że Andy jest poszukiwany za dezercję z armii, a Catherine nie jest wcale jego byłą dziewczyną, lecz siostrą. Łączy ich kazirodczy romans. Pokój zostaje jednak ustanowiony. Andy i Kate opuszczają farmę i mkną w dal przez wrzosowiska, Peggy wraca do męża, Robert ma złamane serce, ale przeżyje – podobnie jak Eileen i reszta rodzeństwa. Minęło lato, Morley dostał długie spodnie i opłakuje utratę przyjaciół oraz koniec wakacji. 
Mimo tego spiętrzenia wydarzeń, intryga -  przeciwnie niż we „Flesh&Blood” , snuje się lekko i leniwie, niczym babie lato. Urok tej wakacyjnej opowieści kryje się w przyjaźni, miłości i łagodnej erotyce, które zdają się przenikać bohaterów. W zadziwiający sposób udało się autorowi wpleść do tekstu ducha przyrody. Wydaje się, że żywioły wiatru, ziemi, wody i powietrza są obecne pomiędzy wierszami. Fajna historia. W roli reżysera widzę Kazimierza Kutza.

Z krwi i kości

Tłumacz
Grodek, Julita
Gatunek sztuki
Dramat

Osoby: Rose, William, Charles (rodzeństwo) ; Shirley (narzeczona Charlesa)
Miejsce: farma w Devon

Akcja tej dwuaktówki rozgrywa się na farmie w Devon. Życie trójki młodych ludzi (wcielającej się w rolę dawno zmarłej matki, zaborczej uczuciowo Rose, obdarzonego artystycznymi inklinacjami, które kłócą się pracą na roli Williama, oraz najmłodszego – niegrzecznego chłopca – Charlesa), kręci się wokół świń, krów i (w drugim akcie) – królików – medalistów. Historia rozpoczyna się tuż przed Bożym Narodzeniem, w „zbrojnym w pianino” wiejskim saloniku. Właśnie odbył się pogrzeb starego ojca – sknerusa. Panuje ożywienie. Nareszcie wolni, bez znienawidzonego nadzoru, Rose, Willi i Charlie podśpiewują i snują plany na przyszłość.
Charles ma dziewczynę – Shirley, która pracuje w pobliskiej gospodzie. Chłopak na gwałt chce się żenić i rozpocząć niezależne życie. Shirley – pół Cyganka, która zjawia się na farmie w następnej scenie, traktowana jest przez łagodną charakteropatkę Rose jako rywalka do braterskich uczuć. Nie chodzi tu tylko o Charlesa. William, zafascynowany wesołością, muzykalnością i ujmującymi manierami dziewczyny, patrzy na nią (według Rose) „więcej niż przychylnie”. Wigilijna kolacja, prócz wspólnych śpiewów przy pianinie (Willi, Rose) i ogłoszenia zaręczyn (Charlie i Rose), przynosi gorycz wzajemnych oskarżeń o niezdecydowanie, nieudolność w prowadzeniu gospodarstwa i chciwość. Konflikt pomiędzy rodzeństwem i trudna sytuacja spodziewającej się dziecka Shirley pogłębiają się w kolejnych scenach, gdy William i Rose odmawiają Charlesowi „wykupu” jego części farmy. „Mogło być tak dobrze, Charles” narzeka Rose, „ale ty, oczywiście, musiałeś się pośpieszyć.” Młodzi narzeczeni, pozbawieni pieniędzy i możliwości ułożenia sobie życia, miotają się i niepokoją. „Powolny na umyśle” Charlie nie potrafi podjąć żadnej konkretnej decyzji. W końcu wypiera ze świadomości Shirley i dziecko, i – ściskając w garści zaręczynowy pierścionek, który tak bardzo jej chciał dać – ucieka. Przez pole – do domu – do knajpy. Terapeuta miałby z tym rodzeństwem pełne ręce roboty! Shirley, zniesmaczona zachowaniem  dysfunkcyjnej rodziny, po prostu wyjeżdża do Australii.
Część druga pokazuje nam tę samą farmę (żadnych zmian na lepsze!) 30 lat po owych zerwanych zaręczynach. Pozostający w staro panieństwie i kawalerstwie bohaterowie są, naturalnie, pokręceni reumatyzmem, posiwiali, i – jak dawniej – pełni wzajemnych żalów i pretensji. Ciąży nad nimi stare fatum niemożności. Jak spłacić zaciągnięty na budowę mleczarni kredyt? Czy dać Charlesowi na piwo, czy też raczej – pedagogicznie – odmówić?  Jak przyjąć odwiedzającą po latach rodzinne strony Shirley? Czy uczynić jej syna dziedzicem farmy?  Dramat farmerów z Devonshire jest dramatem na miarę Shakespeara – „z krwi i kości”.  Jest tu  walka o władzę, i (obecny duchem) nieślubny „dziedzic tronu” ( w jego osobie splatają się nadzieja i zemsta); jest stara panna (Rose), która przelewa niespełnioną miłość na psy. Mamy zawiedzione uczucia i psychologiczny konflikt ze zmarłym ojcem, które to rzeczy uaktywniają w umyśle Charlesa schizofrenię. Mamy wreszcie, (i jakże nieoczekiwanie!) finałową zbrodnię, oraz samobójstwo. Utrudzony życiem William, tuż po pożegnaniu z powracającą do Australii Shirley, zabija najpierw swoje psychopatyczne rodzeństwo a potem – siebie. Leżące na podwórku przed farmą ciała zdają się mówić: „Ponieśliśmy klęskę”. 
Warto pokusić się o wystawienie tej sztuki. Należy jednak od razu zaznaczyć, że jej inscenizacja nastręczała podobno wyspiarzom wielu trudności. Z mniejszym, lub większym powodzeniem próbowano przedstawić na scenie wnętrze farmy, podwórko, wrzosowisko i wiatr wiejący od pól, oraz zagajnik – miejsce schadzek. Wszystko to z uwagi na charakter postaci wymaga „dwóch w jednym” – z jednej strony: konkretnych rekwizytów, z drugiej strony: pewnej umowności. Przemyślanej prezentacji domaga się także język, jakim mówią bohaterowie – a jest to mowa „twardych ludzi z Devon”. Sam autor dzieli swoje teksty nie na akty, lecz na części, zaznaczając tym samym, że spodziewa się niekonwencjonalnych rozwiązań. Jest to zresztą jego zwykłe podejście, które dotyczy (podobnie jak i powyższe uwagi o inscenizacji) pozostałych dwóch części tryptyku.