język polskijęzyk angielski

Kura na plecach

Autor
Tytuł oryginalny
Das Huhn auf dem Rücken
Tłumacz
Klubowicz, Marta
Gatunek sztuki
Komedia
Obsada kobiet
Obsada mężczyzn
Prapremiera polska
Teatr Na Woli, Warszawa 2004; pod tytułem Ucho van Gogha

Sztuka napisana z pasją i wrażliwością na widza, a temat stary jak świat i ciągle odkrywany na nowo: oto samotny sąsiad - zawiedziony wiolonczelista, którego opuściła żona zabierając dzieci - pociesza sąsiadkę w stanie szoku, która mówi mu, że zabiła swojego męża. Uczynny sąsiad zrobi wszystko, żeby pomóc kobiecie. Zaryzykuje nawet współudział w zbrodni. I oto z chwili na chwilę obcujemy z najbliższą sobie parą pod słońcem, która ma do rozwiązania problem, dalece wykraczający poza dobrosąsiedzkie stosunki. Pan Bonsch w końcu uwierzy, że od dawna jest śmiertelnie zakochany w tytułowej bohaterce i musi ratować ją przed wyrokiem. Pani Kobald bardzo potrzebuje nowego impulsu w życiu, bowiem już dłużej nie chce udawać martwej, czyli być tytułową kurą na plecach... Zajmowanie się różami i rola kury domowej przy mężu - bankierze powoduje, że w jej głowie zaczyna żyć drugie "ja".
Tymczasem Pan Bonsch jest coraz bardziej zainteresowany ciałem sąsiadeczki, które wymaga penetracji wzrokowej dla znalezienia śladów pobicia przez agresywnego małżonka, a kiedy ich nie znajduje, jako mężczyzna stuprocentowy namawia sąsiadkę, żeby spadła ze schodów. Zabawa w teatr nakręca się i rozkręca i zatacza serpentyny, a przecież chodzi o życie "maltretowanej" Pani Kobald. Para sąsiadów, którzy jeszcze przed godziną nic nie wiedzieli o sobie nawzajem, poza drobnymi incydentami, nakręcają sprężyny gry na maxa.
I kiedy upijają się dla kurażu, żeby wrażliwy wiolonczelista mógł wlać wódkę "denatowi", bowiem małżonka woli tej czynności uniknąć - zabawa osiąga apogeum - mąż, cały i zdrowy, staje w drzwiach i zastaje swoją żonę z obcym mężczyzną w jakże pysznej sytuacji in flagranti. Okazuje się człowiekiem pokojowo nastawionym do życia i głęboko współczującym swojej żonie. Przeprasza sąsiada za urojenia żony, bo przecież go nie zabiła, a on nigdy by jej palcem nawet nie tknął. Nie mniej prosi o wyjaśnienia, co znaczy ta dwuznaczna sytuacja. Pan Bonsch, potwornie zawiedziony, nie wie, który wariant fikcji lub rzeczywistości jest mu na rękę i niespodziewanie zapragnie, żeby cała ta zmyślona historia okazała się prawdą, i żeby on i ona zostali razem.
Nie przyjmuje do wiadomości argumentów męża i obstaje przy swojej historii - że ona i on mają romans od wielu miesięcy, że się kochają na tym tu oto dywanie nie pierwszy raz. Żarliwość wyobraźni jest zaraźliwa, więc pani Kobald - wyjątkowo na to czuła - daje się porwać. Oboje pragną happy endu za wszelką cenę. Najlepiej, gdyby Pan Kobald zniknął z ich nowego życia. O czym może być ta przewrotna historia, z której śmiejemy się od pierwszej chwili, kiedy pani Kobald nieśmiało informuje sąsiada o zaginięciu kotki, a on reaguje bez skrupułów, żeby za chwilę zdać sobie sprawę, że chodzi o coś innego. Bohaterowie prowadzą wirtuozerską grę psychologiczną, żeby przekonać nas, jak wymyślony incydent może zmienić życie.
Wychodzimy z teatru po 150 minutach zrelaksowani i zaczynamy myśleć, co się właściwie stało. Żona, która wmówiła sąsiadowi, że zabiła męża w afekcie, de facto zabiła go w swojej wyobraźni, żeby stworzyć iluzję uczuć i w nią uwierzyć, wraz z panem Bonschem. Czy to sztuka o pułapkach fantazjowania, czy przeciwnie, o wyobraźni jako jedynym źródle sił witalnych?

Wyjątkowo udane połączenie humoru sytuacyjnego rodem z rasowej farsy, błyskotliwych dialogów i głębokiej wiedzy psychologicznej na temat alchemii uczuć między kobietą i mężczyzną oraz ich dojmującego braku między mężem i żoną. Komedia, która wzruszy i tragedia, która rozśmieszy do łez.
Zapraszamy do lektury tej romantycznej i sensacyjnej sztuki z drugim dnem oraz na spektakle do Teatru Na Woli w styczniu 2005, cytując za Dorotą Cirlić (Dialog nr 11/04), że sztuka daje "wielkie pole do popisu dla aktorów" ...i reżyserów. Pozostaje nam w tym nastroju złożyć wszystkim czytelnikom i widzom Świąteczne Życzenia!
     
                                            Elżbieta Manthey

o spektaklu

"Kura na plecach" w reż. Freda Apke w Teatrze Na Woli w Warszawie, premiera 11 grudnia 2004, występują: Marta Klubowicz, Artur Barciś, Mirosław Zbrojewicz

"Rzecz dotyczy odwiecznych relacji między mężczyzną a kobietą, wątek psychologiczny splata się z kryminalnym oraz - uwaga! - problemem przemocy fizycznej i psychicznej.
Autor jednak (...) zdaje się sądzić, że najlepszą drogą do pogodzenia się z ludźmi i ze światem jest śmiech: lepiej się śmiać niż gorzknieć i nienawidzić."

                      Teatr na Woli im. Tadeusza Łomnickiego

recenzja
      
«Niemiecki autor i reżyser Fred Apke dał na polskiej scenie prapremierę czarnej komedii "Kura na plecach", co - jak żartował dyrektor Bogdan Augustyniak - jest jednym z efektów wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej. Tak naprawdę, udało się to dzięki współpracy reżysera z Martą Klubowicz, której jego sztuka tak się spodobała, że zaczęła ją "z marszu" tłumaczyć. « 
Tekst - niezbyt fortunnie anonsowany w mediach jako "zabawna komedia o przemocy w rodzinie" - zaczyna się informacją o popełnionym morderstwie. I, w myśl recepty Hitchcocka, napięcie stopniowo narasta. Psychologiczny thriller z wolna zaczyna jednak przechodzić w czarną komedię o groteskowym posmaku.

«Zaryzykuję stwierdzenie, że Apke objawia się nam w samą porę jako kolejny niepozbawiony poczucia humoru Niemiec - po znacznie popularniejszym, dzięki telewizji Steffenie Möllerze - co przeczy potocznym polskimi wyobrażeniom o tej nacji. 
W dodatku okazał się reżyserem, który wyperswadował Arturowi Barcisiowi grepsy, jakie zdarzało mu się przenosić z sitcomów na scenę. W "Kurze..." jest na powrót aktorem o dużych możliwościach warsztatowych, omijającym pułapki aktorskiej szarży. 
Wszelako pierwsze skrzypce gra Marta Klubowicz. Nie tylko doskonale sprawdziła się jako tłumaczka, ale także poruszająca sprężyny intrygi odtwórczyni głównej roli. Jest w jej grze odcień szlachetności, który usprawiedliwia wszelkie absurdy i nieprawdopodobieństwa akcji. To znakomicie zagrana rola, o dużej rozpiętości emocjonalnej i intelektualnej, napisana jakby na przekór przyzwyczajeniom, że w damsko-męskich pojedynkach scenicznych ważniejsza rola przypada mężczyźnie. « 

"Samograj z trupem w tle"
Janusz R. Kowalczyk
Rzeczpospolita nr 294
16-12-2004

recenzje z premiery w Teatrze Bajka pod zmienionym tytułem Ucho Van Gogha - tutaj

Formularz zamówienia sztuki

Zamawiana sztuka: Kura na plecach