W ciągu jednego roku Greta Thunberg stała się rozpoznawalna na całym świecie. Dla jednych stanowi wzór i inspirację, inni próbują ją zdyskredytować. Filip Gieldon czyni ją główną bohaterką swojego gniewnego, prowokacyjnego dramatu, podkreślając we wstępie, że Greta może być zagrana przez osobę dowolnej płci i w dowolnym wieku − bo funkcjonuje w tekście bardziej jako pewna figura, upostaciowiony wyrzut sumienia.
W dramacie tytułowa "mała szwedzka dziewczynka" rzuca oskarżenia w stronę decydentów, ale również zwykłych obywateli, którzy dla własnej wygody decydują się na dalszą dewastację środowiska. Sztuka momentami przypomina (bardzo drapieżny!) wykład performatywny poświęcony katastrofie klimatycznej, ale przy tym jest również nastawiona na interakcję z publicznością. Autor zachęca reżyserów i aktorów do tego, by uzupełniali tekst przykładami zaczerpniętymi z ich własnych doświadczeń. W końcu kryzys klimatyczny nie jest abstraktem rodem z raportów i analiz − on dotyka wszystkich, tu i teraz.
Sceniczna Greta nie przebiera w słowach i środkach. Prowokuje, drażni, najpierw rzeczowo przytacza dane, by zaraz potem zapłonąć gniewem. A jednak w finale pojawia się nadzieja:
"Słyszymy o tym, jak topią się lodowce, wybuchają wulkany, deszcze padają przez miesiące albo w ogóle, nadchodzi susza i nagle pojawiają się upały w środku zimy. My o tym wszystkim wiemy, ale nie, wmawiamy sobie, że to nieprawda, bo jakiś Pomarańczowy Kretyn czy Tłusty Pajac, czy Zjadacz Psów mówi inaczej. [...] To jest teraz nasz moment, kiedy my wstajemy i robimy inaczej, mówimy im „nie, dziękuję”. My możemy zmienić ten świat. My możemy pójść w inną stronę".
To my jesteśmy Gretą Thunberg. Nie możemy cedować odpowiedzialności za nasz los na innych. To jest ten moment, by wstać, krzyknąć, wyrazić swój gniew. Dynamiczna i zaangażowana społecznie sztuka Gieldona to zdecydowany głos w ważnej, o ile nie najważniejszej teraz sprawie. Niech teatr stanie się narzędziem zmiany świata.