W Niedźwiedziu Wojtku najsłynniejsze – a więc i obrosłe mitami – zwierzę staje się głównym świadkiem życia i walki żołnierzy słynnego 2. Korpusu Polskiego. Choć widz wędruje razem z armią od Iranu, przez Palestynę aż po Monte Cassino, choć słucha wstrząsających świadectw zesłańców syberyjskich, stałym punktem odniesienia pozostaje „niedźwiedź, który u Polaków prowadzi ciężarówkę”. Co istotne, opowieść zaczyna się w 1963 roku w edynburskim ZOO, gdzie Wojtek spędził większość swojego życia w samotności, ożywiając się tylko na dźwięk polskiego języka i zapach polskiego piwa.
Słobodzianek nie tyle zatem przyłącza się do chóru bohaterskich narracji o misiu-żołnierzu, ile wręcz przeciwnie – ukazuje inny, odmitologizowany wymiar tej historii. Bohaterstwo, walki, porażki i zwycięstwa, czy wreszcie śmierć bądź ocalenie, choć są w sztuce obecne, schodzą na drugi plan. Istotniejsi są żołnierze jako ludzie, którzy w przyjaźni ze zwierzęciem znaleźli ukojenie od wojennej traumy – to do Wojtka skierowane są monologi o wymuszanych przemocą przez NKWD zeznaniach, o rozbitych w pył marzeniach, o katorżniczej pracy w gułagach i wreszcie o amnestii i wstąpieniu do Armii Andersa. Z drugiej strony ważniejsza jest też ambiwalentna historia niedźwiedzia, którego matkę tuż po urodzeniu zabili żołnierze. Wychowany wśród ludzi nie ma innego wyjścia, jak poznać ich zwyczaje i się do nich dostosować – pije więc piwo, jak wszyscy, wdaje się w bójki, jak każdy, martwi się o kolegów, jak na żołnierza przystało. Za późno już na powrót do dziczy, niedźwiedź uczy się noszenia amunicji, zamiast sztuki przetrwania w lesie .
Co więcej, Wojtek okazuje się u Słobodzianka bardziej ludzki niż niektórzy z jego kompanów. Kiedy wojna się kończy, żołnierze rozjeżdżają się po świecie, a niepotrzebny już nikomu niedźwiedź zostaje zamknięty w klatce. Niektórzy odwiedzają go raz na jakiś czas, częstują piwem, raczą opowieścią, ale większość dni przychodzi mu spędzić w samotności i tęsknocie za żołnierskim życiem – jedynym, jakie dane mu było poznać. Wojtek umiera, przywołując gorzkie wspomnienie jego matki, obdartej ze skóry przez żołnierzy. I koniec. „Taka historia”. Bez puenty i bez fanfar. Zostały tylko zabawne anegdotki i piwo marki „Wojtek”, które zaczyna produkować jeden z ocalałych żołnierzy 2. Korpusu.
Bo Niedźwiedź Wojtek to nie krzepiąca historia poczciwego zwierzaka – maskotki polskiej armii – a raczej jak mówi podtytuł sztuki Historia arcypolska: tragiczna przeszłość, chwila uniesień, bohaterski zryw i lata czasem ponurej, czasem przewrotnej, ale przede wszystkim szarej rzeczywistości.