Tekst sztuki poprzedzają słowa Friedricha Dürrenmatta: „Nigdy nie wolno przestać wyobrażać sobie świata w jego najrozumniejszej postaci.” Należy je rozumieć jako kontrapunkt do przedstawionych w tekście postaci i wydarzeń, Schmidt obnaża bowiem w Himalajach banalność i miałkość egzystencji bogatej i moralnie indyferentnej współczesnej „klasy wyższej”.
Głównymi postaciami tej rodzinnej farsy, tworzącymi jednocześnie parę przeciwieństw, są dziesięcioletnia i rozwinięta ponad swój wiek, uzdolniona artystycznie Sara oraz jej ojciec Gabor, stąpający (nazbyt) mocno po ziemi cynik. Matka o imieniu Sabina, będąca zaledwie uzupełnieniem tego duetu, żyje w świecie salonów SPA, z lubością chadza na masaże misami dźwiękowymi i niewiele interesuje ją to, co się dzieje w jej własnym domu.
Sara rzadko widuje rodziców, a wychowywana jest przez zmieniające się jak w kalejdoskopie opiekunki. Dziewczynka choruje na anewryzm, ma tętniaka w głowie, który grozi pęknięciem. Rozprawia na tematy ekologii, globalizacji i słucha Schuberta. „Na tym świecie nie możemy sobie już pozwolić na dzieciństwo” – stwierdza. Zdaje sobie sprawę z etycznej i intelektualnej autodestrukcji obojga rodziców i dostrzega bezproduktywność ich stylu życia, a malując całymi dniami na ścianach wieżowce, „maluje losy” ludzi, którzy, zaabsorbowani karierą, „robią tyle hałasu przy pracy.” Jest jak Kasandra wieszcząca śmierć, a jej słowa: „Będą trupy […] Widzę rzeczy takimi, jakie są” okazują się prorocze. Ojciec, „product manager”, pracoholik, całymi tygodniami potrafi przesiadywać w pracy. „Mój zawód – to ja” – mówi, gdy pracuje, jest „wszystkim”, gdy jest w domu, „chce być niczym”. Zadufany w sobie egoista, napawający się władzą w pracy i domu, mówi do żony: „[…] nie możesz się ze mną równać. Unikasz konfrontacji ze mną, bo nie masz ze mną żadnych szans”. Jest przekonany, że wszystko można kupić, o odbiorcach swoich pomysłów i produktów wyraża się z pogardą, nazywając ich „nieestetycznymi, żądnymi zakupów mordami”.
W domu pojawia się opiekunka do dziecka Karolina – dziewczyna bezpośrednia i życzliwa. Obsypywana prezentami i adorowana przez Gabora, wydaje się nim coraz bardziej zafascynowana, niczym Goethowska Małgorzata, ulega pokusie. Pewnego dnia przychodzi jej chłopak Michał, antyglobalista, który uczestniczył właśnie w dyskusji na uniwersytecie na temat „Czy marksizm może nas uchronić przed zmianami klimatycznymi?” Gdy w ideowym uniesieniu grozi Gaborowi pistoletem na gaz i krzyczy „to jest antykapitalistyczna walka wyzwoleńcza”, jest po prostu śmieszny. W końcu daje się przekupić i zostaje dobrze opłacanym asystentem Gabora.
Pewnego wieczora Sara uskarża się na silny ból głowy, mdleje i upada na podłogę. Gabor podbiega do córki, „przeszywa go krótki dreszcz i upada do przodu, na ciało Sary.” W ostatniej scenie, postarzały o kilka lat, siedzi na wózku inwalidzkim w wyświechtanym szlafroku. Tak kończy bogaty i podstarzały donżuan, nieczuły mąż i ojciec i bezwzględny „człowiek sukcesu”.
Schmidtowi udało się w Himalajach stworzyć na poły groteskowy, na poły przerażający, za to na pewno śmieszny i budzący politowanie obraz współczesnej „rodziny”, będącej egzemplifikacją społeczeństwa pławiącego się w dobrobycie. Wszystko jest tu przesadzone, sloganowe, powierzchowne i na pokaz. U wykreowanych przez autora postaci uderza płytkość osobowości i interesowność wzajemnych relacji. Ich pojęcie estetyki i „filozofia” życiowa, sprawiające wrażenie przeniesionych z telewizji śniadaniowej, śmieszą i drażnią. „[…] jeśli masz wszystko i wszystko możesz, dobrze jest nie mieć nic.” – tak Gabor tłumaczy prawie zupełny brak mebli i sprzętów w ich designerskim mieszkaniu, a w innym miejscu stwierdza równie pretensjonalnie: „Kocham piękno. Kocham odbicie nieskończonego piękna”. Podobnie wątpliwej jakości są egzaltowane dywagacje Sabiny. Kiedy stwierdza: „Jesień mnie uszczęśliwia. Sprawia, że śmierć wydaje się bardzo przyjazna. Że aż chcemy ucałować jej zimną dłoń”, trudno powstrzymać śmiech. Tytułowe Himalaje pojawiają się w tekście tylko raz i to w jednej z finałowych scen (podobny zabieg Schmidt zastosuje w napisanych cztery lata później Rowerzystach). Symbolizują one marzenie Sary i Karoliny o miejscu całkowicie odmiennym niż to, w którym żyją, wolnym od idiosynkrazji społeczeństwa miotającego się pomiędzy koniecznością maksymalizacji zysku a eko lifestylem. To tam, w czystym górskim powietrzu, „płomień” Karoliny „rozbłyśnie jasno i w całej okazałości.”
- Ze Wstępu Krzysztofa Tkaczyka do I tomu antologii sztuk Volkera Schmidta pt. Widoki z okna.