Garderoba teatralna. "Chciałam upić się na śmierć, ale nie wyszło", mówi aktorka, o której stopniowo dowiemy się coraz więcej szczegółów. To bardzo bogata i popularna osoba, uwielbiana przez masy odtwórczyni internetowego, cyklicznego pokazu on-line. Koleżanka po fachu, Estella, stara się rozhisteryzowaną, rozkapryszoną aktorkę doprowadzić do pionu, by "show" mogło "go on".
Jak w innych sztukach Zúñigi, tak i w Gwałcie zastajemy bohaterkę w momencie kulminacyjnym dla jej życia, kiedy długo wypierane krzywdy bądź traumatyczne przeżycia nagle bezwzględnie domagają się głosu. Jak można się domyślić, w tym krótkim, bo zaledwie szesnastostronicowym dramacie chodzi o gwałt. "Już ci powiedziałam, obudziłam się ze snu. Z tego idiotycznego snu, w którym byłam znaną aktorką, która grając jak idiotka w okropnych przedstawieniach w Internecie, stała się milionerką", mówi aktorka, po czym wyjawia Estelli, że widziała, jak ten sam mężczyzna gwałcił również ją. Niby realistyczna sztuka nabiera charakteru alegorii, stając się głosem wielu zgwałconych kobiet wypierających ten fakt ze świadomości dla dobra kariery i samopoczucia. By przetrwać. By nie stać się tą złą. "Bo ja też nie mogę być jedną z tych kobiet, co to niesłusznie oskarżają mężczyzn. Takich kobiet nikt nie chce", pada pod koniec z ust tej drugiej, Estelli.
Gdyby połączyć dialogowe miniatury Carli Zúñigi w jednym spektaklu, można by zobaczyć mapę psychiki kobiecej nierozumianej i tłamszonej przez męskocentryczne poglądy na dobro i zło.